You are hereRelacje z podróży / Wczasy Chorwacja 2007.03.09. - 11.09.

Wczasy Chorwacja 2007.03.09. - 11.09.


By admin - Posted on 18 kwiecień 2009

Wczasy Chorwacja 03.09. – 11.09.2007 r. Dorotka i Adam

03.09.07. Dzień pierwszy - Poniedziałek

Wyjechaliśmy z Cieszyna o godz. 04.00. Jedziemy samochodem Fiat Seicento. Podróż przy dobrej pogodzie mija nam bez problemu. Do willi Kostović w Segecie (koło hotelu Medena), gdzie mamy zarezerwowany apartament dotarliśmy, o godz., 17.30. Czyli podróż trwała 13,5 godz. Trasa podróży prowadziła z Cieszyna przez Ołomuniec, Brno, Wiedeń, Gratz, Maribor, Zagrzeb, Karlowac, Trogir, do Segetu. Ciekawe, kiedy w Polsce będą takie autostrady, jakie wybudowali Chorwaci. Na razie to im trzeba tylko zazdrościć.

Mamy apartament z aneksem kuchennym i balkonem, z którego jest piękny widok na morze, palmę i krzew o nazwie „Bugenwilla”. Po rozpakowaniu bagaży i kąpieli kolacje jemy, w Medenie a wieczór spędzamy na tarasie zaprzyjaźnionej knajpki (tuż nad brzegiem morza) „Zule”, pijąc smacznego Karlovaća. Zmęczeni, ale szczęśliwi idziemy spać

04.09.07. Dzień drugi – Wtorek

Budzimy się koło 9.00. Po śniadaniu, które robimy sobie sami (te śniadania będziemy zresztą robić sami przez całe wczasy) idziemy do Medeny, gdzie mamy spotkać się z Henią (pilotka przywożąca grupy turystyczne do hotelu a nasza przyjaciółka). Pijemy kawę, a że Henia się spóźnia postanawiamy jechać do Splitu i Kašteli. Split jak zwykle piękny. Robimy mały spacer uliczkami i placami a potem spotykamy się z Panią Grażyną właścicielką Agencji Turystycznej „Vagari”. Wracając ze Splitu wstępujemy do Kaštel Stari, miejscowości, gdzie przez parę lat byłem rezydentem w Hotelu Palace. Niestety hotelu już nie ma. Pozostała tylko najstarsza część z 1926 r., w której teraz zrobiono przedszkole. Palace II i III plus basen i pozostałe budynki zostały zburzone i nie pozostało po nich nic. Trochę smutno, bo tyle pięknych chwil tam przeżyliśmy no i oczywiście poznaliśmy się tam z Dorotką. Na dodatek dowiadujemy się, że zmarł Ljubo właściciel knajpki, do której często chodziliśmy i byliśmy z nim i jego żoną zaprzyjaźnieni. Tak w ogóle Kaštele wyglądały jak wymarłe miasto a na dodatek zaczął padać deszcz i zaczęła wiać „bura”. Wszystko to wprawiło nas w nie najlepszy humor i szybko stamtąd wyjechaliśmy. Kupiliśmy sobie wino i siedząc na balkonie sączyliśmy go po trosze grzejąc się nim, bo zrobiło się zimno. Wpadła do nas na chwilę Henia. Odprowadziliśmy ją do hotelu, tam też zjedliśmy kolację a po powrocie poszliśmy spać.

05.09.07. Dzień trzeci – Środa

Dzień chłodny (jak na tę porę roku), ale słońce przebija się przez chmury i w jego promieniach jest całkiem przyjemnie. Tylko ten zimny wiatr!!! Jedziemy na Čiovo, wyspę, którą widzimy z okna. Najpierw składamy wizytę, w „Villa Katarina”, gdzie spotykamy się z właścicielami, przesympatycznymi ludźmi prowadzącymi ten pensjonat (Gornji Okrug). Pijemy wyśmienitą kawę a w prezencie dostajemy pyszną domową oliwę z oliwek. Jedziemy dalej na „rancho” Dolores i Mile, ludzi, którzy są naszymi przyjaciółmi a na swym „rancho” organizują „Fisch pickniki”. Oczywiście dzisiaj też mają imprezę i czekając na gości, którzy przypłyną statkiem pod wodzą ich syna Filipa, robią odpowiednie przygotowania. Nie może zabraknąć Franie, który jest specjalistą od pieczenia ryb na grilu. Nie omieszkaliśmy oczywiście zjeść dwóch wyśmienitych rybek. Przy rozmowach i śmiechach doczekaliśmy się przypłynięcia statku. Pora wracać, bo gospodarze mają pełne ręce roboty. Aha! Dorotka moczyła nóżki w Adriatyku na dowód, że nie boi się wody.

 Jako, że była młoda godzina postanowiliśmy pojechać na drugą stronę wyspy do klasztoru, który wybudowali mnisi „przyklejając” go niemalże do skały. Jechaliśmy nie wybrzeżem a przez środek wyspy skąd mieliśmy cudowne widoki na Trogir oraz zatoki „Saldun” i Kaśtelańską. Mijając „Arbanję” i „Slatinę” (miejscowości na wyspie) dojeżdżamy do parkingu a stamtąd mamy dwie drogi. Nie bardzo wiedząc, którą mamy wybrać idziemy w tą, po której szli ludzie. Niestety to był błąd. Droga prowadziła do nikąd. Po 40 min. marszu zawróciliśmy. Jako, że droga była kamienista a my w klapkach i sandałach zafundowaliśmy sobie „niezły” masaż stóp. Dobrze, że ta druga droga okazała się prawidłowa, bo zobaczyliśmy przepiękny widok klasztoru wybudowanego na pionowej ścianie spadającej do morza. Rozpościerał się stamtąd wspaniały widok na Split i pobliskie wyspy  Hvar Brač i Šoltę. Zmęczeni, ale bardzo zadowoleni wracamy do apartamentu. Po krótkim odpoczynku idziemy na kolację do naszej, „Zule” i jemy wspaniałe „pržene lignje”. Palce lizać. Tak to zakończył się nasz kolejny dzień, szczęśliwy i piękny. Jutro też zapowiada się niezły dzień.

06.09.07 Dzień czwarty – czwartek

Pada deszcz. Czasami nawet przeradza się w ulewę. Nam szczęśliwym, zakochanym w sobie i w Chorwacji to w ogóle nie przeszkadza. Postanawiamy odwiedzić przybrzeżne miejscowości. Zaczynamy od przepięknego Primoštenu, usytuowanego na półwyspie (kiedyś wyspie). Dawno temu ludzie, którzy zamieszkiwali tę wyspę połączyli ją ze stałym lądem mostem (po chorwacku znaczy „primoštiti” stąd nazwa miejscowości). Dziś w miejsce mostu jest grobla. Nad miastem góruje kościół Św. Jerzego, do którego prowadzą wszystkie uliczki. W deszczu, spacerujemy po wąskich uliczkach i docieramy też do kościoła, wokół, którego znajduje się cmentarz. Po drodze w jednym ze sklepików kupiliśmy Dorotce piękne klapki oczywiście w barwach chorwackich. Deszcz coraz więcej pada. Idziemy, więc na kawę do jednej z licznych knajpek znajdujących się na starym mieście. W strugach deszczu wyjeżdżamy z tego pięknego miasta podziwiając jeszcze po drodze zbocze pełne gajów oliwnych i plantacji winnej latorośli. Zdjęcie tego zbocza znajduje się w holu gmachu ONZ w Nowym Jorku. Kolejnym miasteczkiem, które odwiedzamy jest Rogoznica z piękną i nowoczesną „mariną”, czyli portem jachtowym. W porcie stało pełno jachtów i łodzi motorowych również i z Polski. Na jednej z łodzi było napisane „Drugi dom”. Port posiada pełne zaplecze techniczne, by można w nim wykonać naprawy i remonty a także zatankować paliwo i wodę. Przed wyprawą na pełne morze można też zrobić zakupy w przybrzeżnym sklepie. Sama miejscowość jest pięknie usytuowana nad zatoką na środku, której znajduje się wysepka z jeziorkiem. Wreszcie przestał padać deszcz, spacer po miejscowości był przyjemniejszy. Po smacznym obiedzie ruszyliśmy w dalszą drogę. Za cel obraliśmy leżącą nad samym Adriatykiem małą osadę o nazwie Vinišće. Urocza osada, nawet w strugach deszczu, nad samym morzem, do której zjeżdża się krętą drogą. Widok, więc jest niesamowity.

Ze względu na deszcz przejeżdżamy tylko przez osadę podziwiając jej urokliwość. Wracamy jadąc cały czas tzw. magistralą adriatycką, czyli drogą prowadzącą wzdłuż Adriatyku od Istrii do Dubrownika i dalej do Czarnogóry. Po krótkim odpoczynku jedziemy na kolację do wiejskiej „konoby” znajdującej się w górach. O wyśmienite menu zadbał właściciel Roberto, który również jest naszym dobrym znajomym. Na początek były, „školki”, czyli małże (Dorotka jadła je po raz pierwszy), potem była „peka” (ziemniaki, jagnięcina, wieprzowina, cielęcina i odpowiednie przyprawy z oliwą, wszystko to pieczone w specjalnym garnku w żarze) a na koniec kolejne przysmaki chorwackie: prśut (szynka lekko podwędzana i suszona na wietrze) i owczy ser z oliwkami. Do tego wspaniałe białe wino. P Y C H O T A.

 07.09.07 Dzień piąty - piątek

Budzimy się w dobrych humorach, bo na niebie widzimy słońce. Nie jest wprawdzie za ciepło, ale w sam raz na piękną i udaną wycieczkę. A plany mamy wielkie. Jedziemy do Splitu by tam „zamustrować się” na prom i popłynąć na wyspę Brač, do miejscowości Supetar. Wyspa Brač to trzecia, co do wielkości wyspa Chorwacji ( największa jednak dalmatyńska wyspa), ale napewno najwyższa, bo posiada górę Vidova, która sięga 778 m n.p.m. Wyspa jest jedną z najbardziej odwiedzanych przez turystów wyspą ze względu na swoje atrakcje i piękne położenie. Jest też znana z wydobywania białego marmuru, poszukiwanego kamienia, z którego wybudowano wiele znakomitych budowli na całym świecie między innymi Biały Dom w Waszyngtonie. Po dopłynięciu do Supetaru, który znamy z poprzednich lat wyruszamy w podróż po wyspie. Pierwszą miejscowością, w której się zatrzymujemy jest mały, uroczy Sutivan. Typowe rybackie, ale żyjące również z turystyki nadmorskie miasteczko. Pijemy tam bardzo dobrą kawę i jedziemy dalej kierując się drogą do Lożiśća. Droga prowadziła pięknymi terenami pozwalając nam zachwycać się wspaniałymi widokami. W miejscowości Ložišća podziwiamy piękną dzwonnicę z „cebulastą” kopułą. Mówią, że na Braču wszystkie drogi prowadzą do największej atrakcji wyspy, czyli na cypel „Zlatni rat”, znajdujący się w miejscowości Bol a charakteryzujący się tym, że w zależności od wiatrów i prądów końcówka cypla skierowana jest albo na zachód albo na wschód. I my tam się, udajemy mijając po drodze miejscowość Nereżiśća, kamieniołomy z białym marmurem oraz Górę Vidova. Zjeżdżając do miejscowości Bol widoki zapierają dech w piersiach. Po karkołomnej jeździe serpentynami w dół wreszcie jesteśmy w Bolu a nogi możemy zamoczyć wchodząc do Adriatyku z samego cypla. Spacerujemy zarówno po samym cyplu jak i po miejscowości Bol. Jest pięknie, ale trzeba wracać, niestety tą samą drogą, którą przyjechaliśmy (innej nie ma), czyli czeka nas niezła wspinaczka.

Dla tych przepięknych widoków warto jednak i parokrotnie pokonać tę drogę. My musimy wracać, bo zbliża się godzina odpłynięcia promu do Splitu. Jedziemy, więc z powrotem do Supetaru po drodze podziwiając fantastyczne widoki.

Godzinna podróż promem do Splitu, pół godzinki autem do Segetu powoduje, że na kolacji w Medenie jesteśmy koło godziny 19.00. Szybko ją (kolację) zjadamy i wodną taksówką płyniemy na wieczorny spacer, po Trogirze. Kolejne urocze miasteczko z wąskimi uliczkami i wieloma wspaniałymi zabytkami, całe wpisane na Listę Dziedzictwa Kulturowego „UNESCO”. Spacerując po tym mieście wydaje się człowiekowi, że jest w innym świecie. Coś przepięknego i wspaniałego. Fascynacja Trogirem była tak wielka, że straciliśmy poczucie czasu. Efektem tego był brak powrotnego transportu (późna pora). Postanowiliśmy, więc wracać piechotą. To w końcu tylko 4 km z tego 2 km piękną nadmorską promenadą. W trakcie spaceru szliśmy przez centrum rybackiej osady Seget, gdzie przycumowane przy brzegu były łodzie i kutry rybackie a rybacy w miejscowych tawernach popijali smaczne wino opowiadając o połowach. Dalej mijaliśmy nowo odremontowany przez Litwinów hotel Jadran, w którym przebywają raczej bardziej zamożni turyści. Zachwyceni urokiem Adriatyku o nocnej porze, gdzie w jego wodach odbijały się światła wyspy Ćiovo a gdzieniegdzie mrugały światła latarń, wchłaniając jego niepowtarzalny zapach, nie wiedząc nawet, kiedy dotarliśmy do naszego mieszkania. W ten to oto sposób zakończył się kolejny dzień naszych wspaniałych wczasów. Tylko, czemu ten czas tak szybko leci?

08.09.07 Dzień szósty - sobota

Na ten dzień zaplanowaliśmy wyprawę na „Fisch Picnik”, oczywiście z naszym zaprzyjaźnionym „armatorem”. Po śniadaniu pędzimy na wybrzeże, gdzie wsiadamy na „Glassboot” (łódź wyposażona w dno szklane pozwalające na obserwowanie głębin morza) i rozpoczynamy wspaniałą zabawę. Na początek trochę emocji.

Wszystko za sprawą wiatru i fal, które powodowały, że naszą łódką, co nieco rzucało. Dopłynęliśmy jednak szczęśliwie na wyspę „Veli Drvenik” do jedynej miejscowości o podobnej nazwie „Drvenik”. To pierwszy etap naszego pływania. Przez godzinę spacerowaliśmy po tej cichej i urokliwej osadzie. Ludzie tam mieszkający żyją jakby w innym świecie. Bez pośpiechu, bez nerwowej bieganiny w myśl chorwackiego powiedzenia: „Polako,polako, što maš radit danas radi sutra, što maš popit sutra popij danas” (Powoli, powoli, co masz zrobić dziś zrób jutro, co masz wypić jutro wypij dziś). Atmosfera wyspy udzieliła się i nam, bo powoli spacerując doszliśmy do łodzi, gdzie mogliśmy się napić dobrego, chłodnego, wytrawnego, czerwonego wina. Dodało nam odwagi przed rejsem na kolejną wyspę Čiovo, gdzie czekała nas wspaniała rybka z grila. Podczas rejsu cały czas z głośników „leciała” piękna chorwacka muzyka, obsługa poczęstowała uczestników rakiją z winogron. Spowodowało to, że wszyscy byli w szampańskich humorach. Humory poprawiały też przepiękne widoki rozpościerające się wokół. Wszyscy z podziwem obserwowali to wspaniałe i cudowne zjawisko, jakim jest wybrzeże adriatyckie. Dopływamy do miejsca. Z daleka czuć woń grilowanej rybki. Witają nas gospodarze, wszyscy siadają przy stołach. Wnet podawane są ryby, kapusta (taką można zjeść tylko w Chorwacji),pieczywo, a z napojów wino i soki. Później podawane są jeszcze owoce i kawa. Zabawa jest przednia. Część osób po posiłku poszło się opalać i kąpać w Adriatyku. Część pozostała przy stołach słuchając muzyki, próbując ją nawet śpiewać. Wszyscy są jednak w doskonałych humorach. My oczywiście siedzimy z naszymi przyjaciółmi, z którymi zawsze mamy coś do pogadania. Niestety przychodzi czas pożegnania. Wypływamy z pięknej zatoczki z przekonaniem, że jeszcze tu wrócimy. Całe zresztą „towarzystwo wycieczkowe” nie ma ochoty na powrót i wszyscy powtarzają, że wrócą. O tym, że dopływamy do brzegu przy „Medenie” było słychać już z daleka, bo rozbawieni wycieczkowicze śpiewali chorwackie piosenki. Tak to jest na tych wycieczkach, że pod koniec Polacy śpiewają po chorwacku a Chorwaci po polsku. Wróciliśmy do apartamentu i po kąpieli poszliśmy na kolację a po kolacji bawiliśmy się przy chorwackiej muzyce w hotelowej restauracji racząc się między tańcami winem i piwem. I tym tanecznym akcentem zakończyliśmy dzień szósty.

09.09.07 Dzień siódmy - niedziela

No to mamy wreszcie to, na co czekaliśmy. Słońce od rana pełnym blaskiem świeci na cudownie błękitnym niebie. Jedynym celem dzisiaj jest tylko plaża. Co zresztą zaraz po śniadaniu „uskuteczniamy”. Nie ma takiej siły, która ba nas z niej wypędziła. Jest cudownie. Skóra z minuty na minutę staje się ciemniejsza. Chwila ochłody w czystych wodach Adriatyku i kolejna dawka promieni słonecznych. Opalamy się nawet schładzając organizm zimnym Karlovaćem. Dobrze, że nasze ciała są po trosze przyzwyczajone do takiego słońca. Ten pobyt w Chorwacji to już któryś z kolei a ja ponadto przez siedem lat byłem rezydentem z biura podróży i przebywałem w Chorwacji przez całe lato. Wszyscy jednak, którzy po raz pierwszy będą w tym kraju powinni opalać się bardzo ostrożnie i z rozwagą. Oparzenia bardzo bolą i nie jednemu już zepsuły całe wczasy. Wieczorem, kiedy odświeżyliśmy już nasze ciała i wysmarowali je różnymi kremami poszliśmy na kolację do restauracji „Kokos club” znajdującej się nad samym morzem. Wspaniały wieczór. Ciepło, gwar ludzi spacerujących po promenadzie a my przy smacznym jedzeniu popijanym doskonałym winem. Jesteśmy w doskonałych humorach tylko czasami trochę psuje nam ten humor świadomość zbliżającego się wyjazdu. To jednak dopiero pojutrze, a więc nie myśląc więcej o tym idziemy syci i zadowoleni znowu trochę potańczyć.

10.09.07 Dzień ósmy - poniedziałek

Ten dzień to w zasadzie powtórka dnia poprzedniego. Słońce, plaża, morze i tak na okrągło. Oboje uwielbiamy ciepło stąd taka pogoda nam bardzo odpowiada, czujemy się świetnie pod czas takiego upału. Różnica do poprzedniego dnia była tylko taka, że skoro jest to ostatni nasz wieczór w Chorwacji postanowiliśmy zjeść kolację w naszej „ZULE”. Oczywiście musiała to być ryba. Mówienie, że ryba była dobra byłoby kłamstwem ona była wyśmienita, „palce lizać”. Do ryby musiała być oczywiście „blitva” jarzyna, której w Polsce nie uświadczysz. Przypomina ona z wyglądu trochę nasz szpinak, ale w smaku jest jednak inna. Gotuje się ją z ziemniakami i tak podaje, przy czym te ziemniaki są tylko dodatkiem. W połączeniu z rybą jest wyśmienita. Chorwaci mówią, że ryba musi pływać w trzech cieczach: wodzie, oliwie i winie. I to jest prawda. Po kolacji mały spacer w ciepły wieczór, potem parę tańców i spać, bo jutro rano wyruszamy do Polski. Po raz nie wiadomo, który zadajemy sobie pytanie; Dlaczego ten czas tak szybko leci?

11.09.07 Dzień dziewiąty (ostatni) wtorek

Godzina 7.00. Żegnamy się z gospodarzami (przesympatyczni ludzie) i wyruszamy z powrotem do domu. Mimo wszystko żal nam wyjeżdżać. Tu jest tak pięknie. No, ale cóż wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć. Wracając postanowiliśmy, że nie pojedziemy autostradą, ale drogą przez Drniš, Knin, Plitvička Jezera, Slunj do Karlovca i dalej już drogą, którą jechaliśmy w tamtą stronę. Wybraliśmy tę trasę by jeszcze więcej zobaczyć i podziwiać piękno tego wspaniałego kraju. Pierwszym miasteczkiem, przez który jedziemy to Drniš słynący z produkcji Pršutu (szynki). Następnie wjeżdżamy, do Knina.

Nad miastem góruje majestatyczna twierdza, która wybudowana została w XVI w. Celem jej była ochrona miejscowej ludności przed Turkami, którzy w tym to okresie pojawili się na tych terenach. Tereny wokół Knina i samo miasto w czasie ostatniej bałkańskiej wojny były serbską enklawą na terenie Chorwacji, stąd trwały tam zacięte walki przez cały okres jej trwania. Dzisiaj efektem tego są opustoszałe i wypalone wioski i osady. Jedziemy dalej podziwiając malownicze widoki gór dynarskich z najwyższym ich szczytem Górą Dinarą (1831 m n.p.m.). Niestety pogoda się pogorszyła, zaczął padać rzęsisty deszcz. Wydawało się, że będziemy musieli się zatrzymać, bo wycieraczki samochodowe nie nadążały ze zgarnianiem deszczu. Ta nawałnica trwała jakiś czas, ale w końcu ustała i mogliśmy w normalny sposób kontynuować naszą podróż. Zatrzymujemy się w miejscowości Korenica w restauracji Macola. To taka duża restauracja, w której zatrzymują się prawie wszystkie autobusy turystyczne jadące tą trasą by turyści mogli skorzystać z toalet i posilić się. Ciekawostką tej restauracji są wypchane dzikie zwierzęta, które żyją w tamtych terenach. Po krótkiej przerwie wyruszamy w dalszą drogę. Mijamy Plitvička Jezera, które odwiedziliśmy już w poprzednich latach i dojeżdżamy do miejscowości Slunj. W czasie wojny chorwacko-serbskiej stacjonowały tam polskie jednostki wojskowe w ramach kontyngentu pokojowego ONZ. My natomiast zatrzymaliśmy się tam by obejrzeć młyny na rzece Korana wypływającej z Plitvičkih Jezer. Trzeba przyznać, że jest to przepiękny widok. To był nasz ostatni postój w Chorwacji. Teraz już prosto zmierzaliśmy do kraju. W zasadzie droga nam minęła bez zakłóceń, tylko w Czechach był na autostradzie wypadek i musieliśmy trochę postać w korku. Do domu dojechaliśmy szczęśliwie i zdrowo aczkolwiek, co nieco zmęczeni koło dziewiątej wieczorem. Wczasy uważamy za bardzo udane. Autko sprawowało się fantastycznie a my byliśmy szczęśliwi mogąc być ze sobą razem w dodatku w naszej ukochanej Chorwacji. Już planujemy nasz kolejny wyjazd. Mamy tam tylu przyjaciół i znajomych i jest tam jeszcze tyle przepięknych miejsc do zwiedzenia i obejrzenia. My tam na pewno wrócimy.

Chorwacjo jesteś taka  piękna. Pisał w ciągu jakiegoś tam czasu, ale w końcu napisał Adam a Dorotka czasem mu podpowiadała. Cieszyn dnia 31.03.2008 r.