You are hereRelacje z podróży / Wczasy Chorwacja 2017.23.07. – 04.08.

Wczasy Chorwacja 2017.23.07. – 04.08.


By admin - Posted on 16 marzec 2018

 

Wczasy Chorwacja 2017.23.07. – 04.08.


Świat jest pięknie skonstruowany, przynajmniej jeżeli chodzi o zmianę pór roku. Najpierw trochę smutna jesień, potem nieco weselsza (chyba tylko ze względu na narty), ale za to bardziej zimna, zima. Zielona wiosna, budząca się z zimowego snu napawa już nieco optymizmem. No, ale dopiero lato powoduje, że w człowieku budzą się siły witalne i naładowany pełnią optymizmu wybiera się na wymarzony urlop. Nie inaczej było z nami i w tym roku. Kierunek tam, gdzie czujemy się najlepiej, znaczy Chorwacja. Tym razem ponownie jedziemy na rajską wyspę Hvar. Po drodze chcemy jednak zwiedzić Zagorje – część Chorwacji, mniej odwiedzaną przez turystów, no chyba, że przejazdem nad Adriatyk. A szkoda, bo to piękna kraina o czym przekonaliśmy się na własne oczy. Ale po kolei. Wyjazd wczesnym rankiem 23.07 (czwarta rano weszła już nam chyba w krew). Niedziela. Ta informacja jest o tyle istotna, bo jest to dzień bez TIR-ów. Kierujemy się przez Słowację (Cieszyn – Żylina - Bratysława), na Węgry. Wiem, kiedyś pisałem, że nie lubię tej trasy i że nie będę nią jeździł. Zdanie jednak zmieniłem i to z dwóch powodów. Po pierwsze: Węgrzy wybudowali nowy kawałek autostrady (około 100 km) do Szombathely (obok „słynnej 86”) co przyśpieszyło znacznie przejazd przez ten kraj. „86-ką” jedzie się teraz tylko przez około 80 km z Szombathely do Redics i to w dodatku po naprawionej i poszerzonej „landówce”. Po drugie: przy wzmożonych kontrolach na granicy chorwackiej (zalecenie Unii Europejskiej z powodu uchodźców) i ciągłych kolejkach, przejście w Mursko Središće było chlubnym wyjątkiem. Zero kolejek i szybki przejazd. Nie jestem pewny, czy dobrze zrobiłem pisząc o tym, bo teraz wszyscy będą chcieli tamtędy jeździć i utworzą się korki. Zdradzę jednak jeszcze i to, że jadąc tą trasą mamy o około 60 km mniej do pokonania, niż jakbyśmy jechali przez Czechy, Austrię i Słowenię. Acha, zapomniałbym: opłaty drogowe też są mniejsze. Droga mija nam dość szybko i około 12.00 jesteśmy w Pregradzie, jednym z miasteczek Zagorja. Chorwackie Zagorje to obszar geograficzny otoczony: od zachodu rzeką Sutla, od południa masywem górskim Medvednica, od północy Ivančicami, a od wschodu Klinickimi wzniesieniami. O pięknie tego terenu decyduje żywa, naturalna przyroda, łagodny klimat i pagórkowaty teren. O Zagorju poczęto pisać pod koniec XII wieku, ale odkrycia archeologiczne (między innymi znaleziono około 1200 szt. kamiennych narzędzi)  świadczą, że życie istniało tu już w okresie brązu tj. około 3000 lat temu. Na wzgórzu Hušnjakovo w pobliżu Krapiny odkryto jaskinię człowieka, który znał już ogień i żył z łowiectwa. Kości ponad 80 neandertalczyków w różnym wieku odkrył w 1899 roku Dragutin Gorjanović Kramberger, sławny chorwacki profesor - paleontolog i geolog. Podczas trwających sześć lat wykopalisk Kramberger odkrył około 3000 szczątków neandertalczyków i zwierząt, co stanowi największy tego rodzaju zbiór na świecie. Jednak dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku naukowcy z Uniwersytetu McMaster w Kanadzie, stosując metodę Electron Spin Resonance (ESR) i przeprowadzając analizę szkliwa zęba nosorożca, odkryli, że neandertalczycy z Krapiny pochodzą z ostatniej wielkiej epoki międzylodowcowej, czyli sprzed 130 tysięcy lat. W czasach rzymskich krzyżowały się w Zagorje ważne trakty komunikacyjne pomiędzy rzymskimi miastami. Niedaleko Krapiny znajdował się obóz rzymski, gdzie znaleziono ołtarz Jowisza. Czasy średniowiecza to okres budowy osad na północnych zboczach Zagorja. To również okres walk z Turkami często najeżdżających te tereny. Uzależnienie feudalne miejscowej ludności nie pozwalało na emigracje ludności. Wszystko to nie pozwoliło na powstanie większych skupisk ludności. Wyjątek stanowią dwa miejsca nabierające kształtu średniowiecznych miast: Klanjec i Krapina. W tym ostatnim, ważnym ośrodku handlowym, z przywilejami miasta królewskiego, władza często przechodziła z rąk do rąk. Najczęściej byli to władcy chorwacko-węgierscy, lub książęta z Celja. Pozostałe osady czy miasteczka jak: Zabok, Zlatar, Pregrada, Oroslavlje, czy Donja Stubica powstawały wokół zabudowań kościelnych. Na początku XVI wieku przez Zagorje przechodzi fala buntów chłopskich. Przywódcą jednego z nich został Ambroz Gubec (zwany później Matiją) z Gornije Stubice. Wszystkie te bunty zostały dość szybko i krwawo zlikwidowane. Matija Gubec został pojmany i 15 lutego 1573 roku stracony w Zagrzebiu na Placu Św. Marka. Z Zagorja pochodzi kilku znanych, chorwackich postaci. I tak: w Krapinie urodził się Ljudevit Gaj propagator i założyciel ruchu pod nazwą „iliryzm” (ruch kulturowy i polityczny mający na celu zjednoczenie południowych Słowian), w Kumrovcu urodził się Josip Broz Tito lider partii komunistycznej i przywódca FSR Jugosławii, a w Velikom Trgovišću dr. Franjo Tuđman pierwszy prezydent Republiki Chorwackiej. Wróćmy jednak do Pregrady, która jest ładną zagorską miejscowością otoczoną masywem górskim Kunagora. Pierwszą rzeczą, a w zasadzie budowlą, która zwróciła naszą uwagę to Kościół Błogosławionej Marii Dziewicy (Crkva Blažene Djevice Marije), a to ze względu na swoją wielkość. Kościół ma 38 m długości i 19 m szerokości. Wieże sięgają 45 m wysokości. Katedra, bo tak miejscowi nazywają swój kościół, wybudowana została na początku XIX wieku (1803-1818) w klasycystycznym stylu, ale wielokrotnie była przebudowywana. Wewnątrz, oprócz głównego ołtarza są jeszcze cztery boczne. Znajdujące się w kościele organy pochodzą z zagrzebskiej katedry, które zakupiono w 1854 roku za 600 forintów. W 1989 roku organy przeszły generalny remont. Od tego czasu powietrze do miechów dostarczane jest za pomocą silnika elektrycznego. Na północ od Pregrady, na wzniesieniu, znajdują się ruiny niegdyś ufortyfikowanego miasta zwanego „Kostelgrad” (łacińskie słowo „castellum” oznacza twierdza), a wybudowanego najprawdopodobniej w XIII wieku. Nie da się ukryć, że właściciele tego „miasta – twierdzy” zmieniali się dość często. Upadek nastąpił w XVII wieku, kiedy wybudowano zamek Gorica (Dvorac Gorica), w dogodniejszym miejscu i bliżej Pregrady. Gorica jest dziś w prywatnych rękach rodziny Kaučić, która otrzymała zamek po II wojnie światowej wraz 5 ha ziemi i stawem rybnym. Chcieliśmy dojechać do Kostelgradu, ale droga prowadząca do niego (kamienie, żwir, piasek) nie pozwoliły nam zrealizować tego planu. Na pieszą wędrówkę ( około 2 godz.) nie mieliśmy ochoty, raz ze względu na upał, a dwa nie mieliśmy na to czasu. Dojechaliśmy za to do ładnego kościółka. Niestety nie spojrzałem pod czyim był wezwaniem. Za to widok stamtąd był przepiękny. Zresztą podczas całego przejazdu przez Zagorje zachwycaliśmy się niesamowitymi widokami co powodowało konieczność częstych postojów, by można je było (te widoki oczywiście) uwiecznić naszym aparatem. Do tego kręta droga z licznymi zjazdami i podjazdami sprawiała, że mieliśmy niesamowitą frajdę poruszając się pośród pól winnej latorośli i licznych wiosek i małych miasteczek. Kolejnym celem był zamek Wielki Tabor (Veliki Tabor). By go zobaczyć musieliśmy dojechać do miasteczka Desinić. Ten szlachecki zamek, położony na wzniesieniu Košnićki Hum, góruje nad Zagorskim krajem i jest jednym z najważniejszych kulturalnych i historycznych zabytków architektury świeckiej w kontynentalnej Chorwacji. Jest godny uwagi ze względu na swoją monumentalną, autentyczną architekturę fortyfikacyjną. Uważa się, że pałac początkowo był obiektem mieszkalnym, z czasem jednak, kiedy dobudowywano mury obronne stał się typowym zamkiem obronnym. Pierwotna budowla wzniesiona została tu już w XII lub XIII wieku, ale nie zachowały się prawie żadne wiarygodne źródła o jej wyglądzie. W XVI wieku zamek przeszedł w ręce szlacheckiego rodu Rattkay, w której posiadaniu pozostawał aż do 1793 roku. Swój obecny wygląd twierdza uzyskała podczas ostatniej większej przebudowy jaka przeprowadzona została w XVI wieku. To właśnie wtedy powstały charakterystyczne cztery renesansowe półkoliste wieże. W XIX wieku zmieniają się właściciele i zamek niestety podupada. Podczas I wojny światowej zamek był więzieniem. Po różnego rodzaju perturbacjach zamek, po II wojnie światowej, przechodzi na rzecz skarbu państwa, ale jest źle wykorzystywany, bo mieści się w nim suszarnia mięsa i magazyny. Remontowane są w tym okresie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Końcem lat osiemdziesiątych XX wieku  Josip Štimac rozpoczął rewitalizację zamku. Od 2003 roku zamek jest we władaniu Muzeum Chorwackiego Zagorja, które szybko rozpoczyna wszelkiego rodzaju prace remontowe, doprowadzające do odnowienia tego pięknego zabytku. Chodzimy, więc po wspaniałym zamku oglądając liczne eksponaty, a nade wszystko podziwiając, rozpościerające się z niego i wzbudzające w nas zachwyt, widoki. Ubolewamy jedynie nad tym, że Veliki Tabor to jeden z nielicznych odremontowanych w tym rejonie zamków. A jest ich tam kilka, jak choćby Mali Tabor, Dvorac Beženec, Dvorac Dubrava, Dvorac Horvatska czy pałac w Oroslavlju. Niestety nie widać w nich dawnej świetności i wymagają szybkiego remontu, by następne pokolenia mogły jeszcze coś podziwiać. Po zrobieniu zdjęć i nacieszenia oczu widokami jedziemy dalej. Kolejny przystanek zaplanowaliśmy w Kumrowcu – rodzinnej miejscowości Josipa Broz, a także miejsca usytuowania skansenu Zagorskiej wsi. Nazwa Kumrovec pojawiła się w dokumentach po raz pierwszy końcem XV wieku, jako jedna z posiadłości książąt Celja. Nazwa wywodzi się najprawdopodobniej od słowa „kumerni” co oznacza biedni, nieszczęśliwi ludzie. Tak nazywali swoich podwładnych książęta z Celja. Istnieje również pogląd, że nazwa wywodzi się od celtyckiego słowa „kumr” co oznacza „błoto”, a takie mokradła znajdowały się wokół niedalekiej rzeki Sutle. W XV wieku Turcy 13 razy najeżdżają te tereny, za każdym razem paląc i pustosząc ziemie. Następstwa tych najazdów spadają na barki chłopów, którzy są w okrutny sposób wykorzystywani. Efektem jest bunt chłopów, o którym wspomniałem wcześniej, pod dowództwem Matija Gupca. Zniesienie pańszczyzny w 1848 roku nie wiele chłopom pomogło. Dalej musieli ciężko pracować, a ich obowiązki i nowe obciążenia np. służba wojskowa, sprawiły że życie chłopa nie należało do najłatwiejszych. Na dodatek wielkie spustoszenie czyniła „filoksera”, zaraza winogron oraz trzęsienie ziemi, które miało miejsce w 1880 roku. Dotknęło to również chłopów z Kumrovca i okolicy powodując migrację ludności, przede wszystkim do Austrii i na Węgry. Taka stagnacja osady trwa do zakończenia II wojny światowej. Kumrovec miał jednak szczęście polegające na tym, że w miejscowości tej urodził się dożywotni przywódca Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, marszałek Jugosławii i naczelny dowódca armii jugosłowiańskiej, Josip Broz Tito. Ten fakt spowodował szybki rozwój miasta. Rozwija się „polityczna turystyka” przyczyniająca się do powstania jedynego chorwackiego skansenu „Muzeum Starej Wsi” (Muzjej Staro Selo). Pomysł powstania miał miejsce w 1946 roku, a już w 1947 roku, w centralnym miejscu stał, doprowadzony do swojego pierwotnego stanu, rodzinny dom Josipa Broz Tity,. Przed domem stanął pomnik bohatera narodu. Dalsze budynki powstawały kolejno w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, w tym i Muzeum Josipa Broz. Od 1969 roku „Stara Wieś Kumrovec” (Staro Selo Kumrovec) jest ujęte w chorwackim rejestrze zabytków kultury. Muzeum jako część Muzeum Chorwackiego Zagorja zachowało tradycyjną architekturę i rzemiosło z XIX i początku XX wieku. Skansen zajmuje powierzchnię 128.107 m2. Na terenie tym znajduje się stara wieś Kumrovec, villa Kumrovec z arboretum, będąca budynkiem mieszkalnym Josipa Broz Tity, późno barokowy dwór hrabiego Erdödy oraz łąki i pola. Centrum wsi Kumrovec zajmuje 39.261 m2 powierzchni, na której znajduje się 21 obiektów, w tym stara szkoła podstawowa, 10 budynków gospodarczych i 9 innych budynków (2 chlewnie, 2 magazyny na kukurydzę, 5 studni). Odnowione budynki są postawione na oryginalnych, starych fundamentach. Przy wejściu do muzeum znajduje się rodzinny dom Josipa Broz Tity. Wewnątrz kamiennego budynku jest wystawa etnograficzna poświęcona temu przywódcy. Trzeba przyznać, że skansen jest pięknie urządzony, co pozwala w naturalny sposób odczuć jak to „drzewiej bywało”. Są więc budynki kryte strzechą, są budynki gospodarcze z niezliczoną ilością różnych narzędzi rolniczych, pomieszczenia do przechowywania kukurydzy, kuźnia, stolarnia, piekarnia, remiza strażacka, czy zakład tkacki, gdzie na żywo można obejrzeć pracę na krosnach. No, a w budynku Josipa Broz Tity same „wspaniałości” z czasów jego działalności politycznej i przywódczej. Są też liczne zdjęcia, kiedy już go nie było, czyli z jego pogrzebu. Trzeba przyznać, że zjechała się na to smutne wydarzenie cała, światowa elita polityczna. Ileż tam było monarchów, prezydentów, premierów i przywódców różnych państw, że o pierwszych sekretarzach partii komunistycznych nie wspomnę, no chyba, że jedynie Towarzysza Edwarda Gierka. Po obejrzeniu tego wszystkiego i kupieniu pamiątki, oczywiście z podobizną Tity jedziemy dalej, tym razem w kierunku Klanjca. Nim tam jednak dojechaliśmy przejeżdżamy pięknymi terenami „doliny Zelenjak”, która jest wąwozem rzeki Sutli. Rozciąga się on od rzeki po wzgórza Risvič i Cesargradską górę. Od 1949 roku jest terenem chronionym jako przyrodniczy ewenement, a od roku 1961 jest Parkiem Leśnym i Pomnikiem Przyrody. To właśnie tam, w tej przepięknej scenerii Zelenjaka znajduje się pomnik hymnu chorwackiego “Lijepa naša domovino“. Pomnik, w formie obelisku (wys. 13,2 m), według projektu rzeźbiarza Rudolf Ivankovića, zbudowano w 1935 roku,  w wyniku zbiórki pieniędzy wśród społeczeństwa (kosztował 77 962 dinary). Podczas uroczystości jego odsłonięcia wzięło udział 20 000 ludzi. Słowa hymnu napisał Antun Mihanović w 1835 roku. Jego relief wraz z pierwszymi wersami hymnu znajdują się na pomniku. Muzykę w 1846 roku skomponował Josip Runjanin. Pieśń od zawsze była pieśnią patriotyczną, chociaż początkowo nic nie wskazywało, by miała ona stać się hymnem chorwackim. Obecny tekst hymnu jest zatwierdzony konstytucją Chorwacji w 1990 roku. Niedawno w okolicy pomnika ustawiono szereg rur metalowych różnej długości, na których, uderzając w nie specjalnym młotkiem, można zagrać pierwsze takty hymnu. Nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności i „zagrałem” sobie hymn. W niedalekiej odległości od pomnika znajdują się ruiny „Cesargradu”, zamku, który jak mówi legenda wybudowany został przez Templariuszy wędrujących do Ziemi Świętej. W zaprzeszłych czasach zamek był zamieszkiwany przez różnych możnowładców, a że w nim rozpoczęło się powstanie chłopskie pod przewodnictwem Matija Gupca, to po jego stłumieniu (oczywiście powstania) zamek-twierdza został spalony i już nigdy nie powrócił do swojej świetności. Wreszcie docieramy do Klanjca. To, liczące dzisiaj około 3 000 ludzi miasteczko, powstało najprawdopodobniej jako podgrodzie twierdzy Cesargrad. Klanjcem zarządzało wielu właścicieli, ale od XVI wieku Cesargradem i okolicą (w tym Klanjcem), przez cztery wieki rządzi rodzina Bakača Erdody. Oprócz rodu Bakača Erdody wpływ na miasto miała też liczna drobna szlachta (w XVI wieku odnotowano istnienie 36 takich rodzin). Największy rozwój miasta miał miejsce w XIX wieku, kiedy miasto stało się miastem powiatowym. (królewska poczta, sąd rejonowy, władze powiatu). Oprócz ziemian, w mieście działają też, w tym czasie, liczni rzemieślnicy (murarze, krawcy, piekarze, rzeźnicy, ślusarze, szewcy, bednarze, kuśnierze, garncarze, garbarze, a nawet jubilerzy). Miasto miało też swojego adwokata, sędziego i geodetę. Pierwszą szkołę podstawową otwarto w 1841 roku, a od 1886 roku działa czytelnia. Większość domów była drewniana, ale końcem XVIII wieku rozpoczęto budowę kamiennych, gdzie do ich budowy w większości użyto kamieni z zamku Cesargrad. Dzisiaj w miasteczku znajduje się wiele ciekawych budowli, chociażby klasztor Franciszkanów wraz z kościołem NMP (Franjevački samostan i Navještenja Blažene Djevice Marije) z XVII wieku. Niestety podczas naszego pobytu wszystko było pozamykane i nie mogliśmy obejrzeć wszystkiego tego co wewnątrz. Na centralnym placu stoi pomnik twórcy hymnu chorwackiego Antuna Mihanovića z 1910 roku. Poeta ostatnie lata swojego życia spędził właśnie Klanjcu w zamku „Novi Dvori” i tu też na miejscowym cmentarzu został pochowany. Należałoby również wspomnieć o galerii Antuna Augustinčića jednego z najlepszych chorwackich, współczesnych rzeźbiarzy. Ten wybitny artysta przekazał miastu Klanjec swój rodzinny dom, w którym w 1970 roku utworzono galerię z jego dziełami. Antun Augustinčić (1900-1979)  znany jest z monumentalnych rzeźb takich jak: „Pokój” (Mir) usytuowanej wzdłuż budynku ONZ w Nowym Jorku, czy „Pomnik chłopskiego buntu Matija Gupca” (Spomenik seljačkoj buni i Matiji Gupcu) w Gornji Stubicy. Miasteczko, podczas naszej wizyty było wyludnione. Nie wiemy czy to z powodu upału, czy też dlatego, że było to wczesne niedzielne popołudnie. Po obejrzeniu centrum pojechaliśmy dalej, kierując się już do naszej kwatery na najbliższą noc czyli „Hotelu Zagi” w Oroslavlju. Oroslavlje to siedmio tysięczne miasto, którego nazwę najczęściej porównuje się z orłem, który jest dziś symbolem miasta, symbolem siły i wolności. Historia miasta jest ściśle powiązana z dwoma zamkami i kilkoma ich właścicielami. Są to rody Vojković – Vojkffy, Čikulini i Sermage, które to rody zajmowały dwa zamki: „Dolne Oroslavlje”, należące niegdyś do rodziny Vojković – Vojkffy i „Górne Oroslavlje” należące do Čikulini i Sermage. To koło tych dwóch dworów, do początku XX wieku, toczyło się życie towarzyskie, gospodarcze, polityczne, społeczne i sportowe. To wokół tych zamków powstały przepiękne ogrody w stylu francuskim, które inspirowały wielu twórców, muzyków ,malarzy, rzeźbiarzy, czy pisarzy i poetów. Piękno ogrodów skłoniło w 1846 roku znanego kompozytora węgierskiego Franciszka Liszta do dwukrotnego koncertowania dla oroslavskiej publiczności. Dziś, niestety, pozostał tylko jeden zamek „Dolne Oroslavje”, drugi spłonął doszczętnie w 1949 roku. Niestety i ten istniejący jest w opłakanym stanie, wymagającym natychmiastowego remontu, a i ze świetności ogrodów też niewiele pozostało. A szkoda, bo w czasach największego rozkwitu, barokowe pałace uchodziły za jedne z najpiękniejszych, nie tylko w Zagorju, ale i w całej Chorwacji. Wierzę, że nadejdą lepsze czasy dla tego co pozostało. Tak zakończył się nasz pierwszy dzień wakacji. Trzeba przyznać, że był bardzo intensywny, ale też bardzo sympatyczny i owocny, a tego cośmy zobaczyli to ani woda, ani ogień nam nie odbierze. A było pięknie, pomimo, że nie było to wybrzeże. Niestety przez większość turystów niedoceniane miejsca i miejscowości.
Kolejny dzień to już przejazd na wybrzeże, a dalej promem na Hvar. Niestety sprawdziły się jakże mądre powiedzenia, że „człowiek uczy się całe życie”, i że jest „jak stary, tak głupi”. Skąd taka dalece idąca samokrytyka? A stąd, że na Hvar można dotrzeć promem, albo ze Splitu do Starigo Gradu, albo z Drvenika do Sučuraju. Wybrałem tę pierwszą wersję, bo wydawało mi się, że do Jelsy będę miał tylko kawałek do przejechania, a z Sučuraju czeka mnie podróż przez prawie całą wyspę. Wygodnictwo jednak nie popłaca. Po przyjechaniu do Splitu, grzecznie stanąłem w kolejce, zakupiłem bilety na prom i czekałem. Nie wziąłem jednak pod uwagę ogromnej ilości turystów co spowodowało, że nie dostałem się na pierwszy prom, a na następny czekałem dalsze 2 godziny. Jak do tego dodać 2,5 godz. płynięcia, to na miejscu byłem dopiero po 19.00. Gdybym wybrał wersję z Drvenikiem byłbym o wiele prędzej, bo okazało się, że „puszczano” dodatkowe promy (podróż trwa niecałe pół godziny) rozładowując w ten sposób kolejkowe korki na prom. No ale cóż „nie czas żałować róż jak płoną lasy”. Przynajmniej bardziej smakowało wieczorne wino, przy którym mogłem się użalać nad samym sobą. Nie będę opisywał specjalnie miejsc, gdzie wszędzie byliśmy, bo zrobiłem to przed czterema laty, kiedy po raz pierwszy byliśmy na Hvarze. Ograniczę się więc jedynie do miejsc, które odwiedziliśmy pierwszy raz. I tak jednego dnia wybraliśmy się na przejażdżkę po zatoczka i plażach północnego wybrzeża Hvaru. Zobaczyliśmy plaże: Prapatna, Mala i Velika Stiniva, Zečje, Zarače i Pokrivenik. Długo zastanawiam się jak je opisać i przyznam, że nie bardzo wiem jak. Niewyobrażalne piękno. Tak najkrócej można. Złote słońce, czyste, przeźroczyste morze w charakterystycznym kolorycie i ten niepowtarzalny zapach kwitnących roślin, są nie do opisania. Na której byśmy plaży nie byli trochę nam szczęki ze zdumienia opadały. Mógłbym opisywać wszystko z wielkim pietyzmem i szczegółami, ale to by i tak nie pomogło w oddaniu całego piękna i uroku. Tam po prostu trzeba być i zobaczyć to na własne oczy. Po raz kolejny przekonaliśmy się, że Hvar to rajska wyspa. W każdym razie my tak uważamy. Przekonała nas do takiego stwierdzenia kolejna wycieczka na najwyższy szczyt Hvaru – Sv. Nikola (626 m n.p.m.). Początkowo „drapaliśmy się” samochodem, po szutrowej drodze, zwanej tu „makadamem”. Ostatnie pięćset metrów to już piesza wędrówka. Wyjście jednak na szczyt to niezapomniane widoki, które jak określił kiedyś mój znajomy, są możliwe tylko w Chorwacji. Nie skłamię jak powiem, że przesiedzieliśmy na szczycie prawie godzinę, nie zważając na skwar płynący z nieba. Obracaliśmy się wokół siebie i gdzie by nie spojrzeć tam pięknie, a może, powtarzając za klasykiem, „wręcz wprost przeciwnie” bardzo pięknie. W jednym tylko miejscu było nieprzyjemnie i smutno. Był to widok na zgliszcza po dzień wcześniej trwającym pożarze, którego mogliśmy zresztą oglądać z tarasu swojego apartamentu. Było groźnie, ale trzy „kanadiery” po ponad dwugodzinnej walce dały sobie rady. Na szczycie znajduje się krzyż oraz mała kapliczka Sv.Nikola (Św. Mikołaj). Wielki szacun dla tych co ją budowali. Powrót ze szczytu to również mały zastrzyk adrenaliny. Cały czas trzeba było być w pełni skoncentrowanym na prowadzeniu samochodu. Tak dzień po dniu upływał nam czas na beztroskim wojażowaniu po wyspie, odwiedzając znane nam już miejsca i miejscowości lub też na również beztroskim plażowaniu. Żyć nie umierać. Tradycją naszych wyjazdów do Chorwacji jest to, że śniadania robimy sobie sami, ale na kolacje szukamy miejscowych przysmaków w miejscowych „konobach”. Tak było i tym razem, tym bardziej, że znaleźliśmy „super knajpki”. Pierwsza z nich to „Konoba Vrisnik” w miejscowości o tej samej nazwie, a druga to „Konoba Kokot”  w miejscowości Dol. Szczególnie do gustu przypadła nam ta pierwsza, chociaż takiej wyśmienitej pieczeni z dzika jak w „Kokocie” nie jedliśmy nigdzie. Tak przy okazji, skąd dziki na Hvarze? Otóż w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku ogromne pożary opanowały wyspę Korčula, skąd dziki, uciekając przed pożogą, przepłynęły na Hvar i tu nie niepokojone przez nikogo zadomowiły się na stałe. Dziś tylko nieliczni mają prawo do odstrzału. Jednym z nich jest właściciel „Kokota”. Wracając do Vrisnika to bardzo spodobał nam się klimat tej konoby, że o jedzeniu nie wspomnę. A jedliśmy tam różne pyszności. Było więc „Jelo ispod peki”, były „Školki na buzaru” no i oczywiście była ryba i owoce morza. Wszystko bardzo nam smakowało, tym bardziej, że i wino podane do posiłku też było niczego sobie. Miła obsługa, ceny nie powalające z nóg sprawiły, że byliśmy tam dość częstymi gośćmi. Jak beztroska to beztroska w dobrym stylu i smaku. Po wspaniałym tygodniu powracamy na stały ląd. Nauczony „przyjezdnym „ doświadczeniem wyjeżdżamy z wyspy przez Sućuraj. Mając trochę czasu w oczekiwaniu na prom spacerujemy po sympatycznym miasteczku, pijąc przy okazji ostatnią, „wyspiarską” kawę. „Jadranska Magistrala” w kierunku Splitu jak zwykle niesamowita. Nie wiem jak to jest, ale niezliczoną ilość razy poruszaliśmy się tą drogą, a ona zawsze jest dla nas fascynująca. Zatrzymujemy się po drodze, ciesząc oczy widokami. Odwiedzamy naszego przyjaciela Ante w jego „ekološkim vrtu”. Do Segetu, kolejnej naszej bazy, przyjeżdżamy późnym popołudniem. W sam raz by się rozpakować, wziąć prysznic i pójść na kolację do naszej „Zule”. Zamówienie mogło być tylko  jedno: „Zelena testina sa kalamarima”. Ale dobre. Beztroskość i niechęć do jakichkolwiek problemów świata doczesnego, w dalszym ciągu w nas trwała. Wolności wakacyjnej używaliśmy do woli. Przeżyliśmy też niesamowitą „morską” przygodę. W planie mieliśmy pojechać do Zadaru i popłynąć na wyspę Dugi Otok do Parku Przyrody Telašćica i na plaże Sakarun, która uchodzi za jedną z ładniejszych w Chorwacji. Niestety planu z różnych względów nie udało się zrealizować, ale „nie ma złego co by na dobre nie wyszło”. Skoro Dugi Otok odpadł poszliśmy do przyjaciela, który zajmuje się organizowaniem Fish pikników i prowadzi wodne taksówki. Spacerując po jego „włościach” i oglądając jego „flotę” zauważyłem przycumowanego „glisera” z chorwacka nazywanego „gumenjak”. To bardzo szybka łódź pontonowa potrafiąca rozwinąć szybkość do 70 km/godz. Po krótkich pertraktacjach umówiliśmy się na następny dzień na przejażdżkę. Co to była za jazda. Nie mogę powiedzieć, że wiatr rwał mi włosy, bo ich po prostu nie mam, ale po tej przejażdżce domyślam się jakie to musi być piękne uczucie. Długo by trzeba było wyjaśniać, więc powiem tylko, że w wyniku różnych zbiegów okoliczności, zamiast dwudziestominutowej przejażdżki, pływaliśmy od wyspy do wyspy, prawie trzy godziny. Ale była frajda, tym bardziej, że morze nieco falowało i co jakiś czas wykonywaliśmy przeloty nad falami jak jakieś delfiny. Zabawy, śmiechu, ale też i emocji było co niemiara. Jeszcze dobrą chwilę, po zejściu na ląd czuliśmy się tak jak byśmy byli na łodzi. Zapewniam wszystkich, że do wyciszenia adrenaliny bardzo nam pomogło zimne „karlovačko”. Niestety już na drugi dzień musieliśmy wracać do kraju (oj jak się nam bardzo nie chciało), stąd wieczorem tradycyjna pożegnalna kolacja, gdzie na stole znalazły się tradycyjne dania chorwackie. Nie mogło więc zabraknąć pršutu, owczego sera, dobrej grillowanej ryby i owoców morza. Wszystko to było popijane wyśmienitym winem, a do uszu dolatywała piękna chorwacka muzyka. Co tu dużo mówić, było świetnie i nastrojowo, aczkolwiek nieco smutno, że to już koniec. Szybko pocieszaliśmy się jednak faktem, że znowu tu wrócimy, najpóźniej za rok. Droga powrotna minęła bez jakichkolwiek problemów i szczęśliwie wieczorem byliśmy w domu.
Żegnaj Chorwacjo, witaj Chorwacjo.