You are hereRelacje z podróży / Wczasy Chorwacja 2016.17.07. – 31.07.

Wczasy Chorwacja 2016.17.07. – 31.07.


By admin - Posted on 05 luty 2017

 

Dla nas Chorwacja jest jak narkotyk. Co roku musimy do niej pojechać, wsłuchać się w szum morza, pooddychać powietrzem przesączonym słońcem, nacieszyć oczy widokami, których nie zobaczy się gdzie indziej. Tak było i w tym roku. Dzień wyjazdu był najbardziej wyczekiwanym dniem. Wreszcie nadszedł. 17.07.2016 r. godz. 04.00 (tradycyjnie zresztą). Ruszamy przez Czechy, Austrię, Słowenię (też tradycyjnie).
Zagrzeb
Pierwszy cel to Zagrzeb (czyli jeszcze nie morze). Docieramy do niego (oczywiście do Zagrzebia) około godziny 12.00. Ze względu na swoją historię i znaczenie Zagrzeb jest bogaty w zabytki i wybitną architekturę. W śródmieściu historyczne dzielnice, Gornji Grad i Kaptol oraz Donji Grad, wyróżniają się wyjątkową różnorodnością architektury od baroku po budownictwo współczesne. Od północy centrum jest otoczone dzielnicami willowymi, natomiast od południa – dawnymi dzielnicami robotniczymi, które przechodzą intensywną rewitalizację. Z architektonicznego i urbanistycznego punktu widzenia Zagrzeb jest typowym miastem środkowoeuropejskim. Wędrówkę zaczynamy od wyjazdu kolejką „Uspinjača” do górnej części miasta zwanej „Gradec”. Kolejka ma 66 metrów długości (czas jazdy to 64 sekundy) i uważana jest za najkrótszą kolejkę na świecie. A że uruchomiona została w 23 kwietnia 1823 roku jest nie tylko atrakcją turystyczną, ale także pomnikiem kultury. Po wyjściu z kolejki od razu natrafiamy na „Lotrščak” basztę, co by nie mówić, pochodzącą z XIII wieku, a kiedyś stanowiącą część murów obronnych. Z jej wyższych pięter roztacza się przepiękny widok na prawie cały Zagrzeb. My jednak nie wychodzimy na górę, a kierujemy się w kierunku kościoła św. Katarzyny, za którym znajduje się taras widokowy z równie pięknymi widokami, szczególnie na zagrzebską katedrę Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Centralnym punktem, tej części miasta, jest Pl. św. Marka (Trg sv. Marka). z kościołem, o tej samej nazwie co plac, w pośrodku. Od razu, uwagę zwraca dach kościoła z historycznymi herbami Chorwacji i Zagrzebia. Wokół placu znajdują się najważniejsze budynki Chorwacji tj.: siedziba Rządu Chorwacji (Pałac Bana), budynek Zgromadzenia Chorwackiego (Hrvatski Sabor), siedziba Sądu Konstytucyjnego (Ustavni Sud) i budynek Starego Ratusza (Stara Gradska Vijećnica). W nich to zapadają najważniejsze decyzje stanowiące o Państwie Chorwackim. Piękny jest ten plac ze swoimi monumentalnymi budowlami. Kierujemy się w jedną z urokliwych uliczek nad placem i natrafiamy na galerię Ivana Mestovića, najwybitniejszego chorwackiego rzeźbiarza. Trudno żeby nie zajrzeć. Dalszy spacer i powrót do placu, a dalej w kierunku Kamiennej Bramy (Kamenita Vrata), kolejnej pozostałości po średniowiecznych murach. W bramie znajduje się „cudowny” obraz Matki Boskiej, o którym legenda mówi, że podczas pożaru w 1731 roku wszystkie okoliczne budynki uległy spaleniu, a obraz został nietknięty. Wręcz mówi się, że gdy ogień doszedł do obrazu natychmiast zgasł. Przez bramę przechodzimy do kolejnej części miasta zwanej Kaptol. Tu warto nadmienić, że w czasach średniowiecznych świecki Gradec i kościelny Kaptol były to dwie osobne, konkurujące ze sobą osady, które rozgraniczał potok Medveščak, nad którym znajdował się Krwawy Most (Krvavi Most). Dochodziło na nim wielokrotnie do bijatyk, pomiędzy zwaśnionymi osadami, często kończącymi się krwawymi jatkami (stąd nazwa). Dzisiaj nie ma już mostku, pozostała jedynie uliczka o tej samej nazwie, a w miejscu potoku jest uliczka z licznymi kafejkami i restauracjami, zwana ulicą Ivana Tkalčića. Ulicą tą dochodzimy do kościoła św. Franciszka  z Asyżu (sv. Franje Asiž), a dalej idąc w dół, dochodzimy do największej zagrzebskiej budowli sakralnej, katedry WNMP. Dwie 108 metrowe wieże, liczne neogotyckie zdobienia na fasadzie, posągi świętych i kamienne rozety, nadają katedrze monumentalnego charakteru. Jest co podziwiać, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz, tym bardziej, że Katedra szczyci się bogatym skarbcem. Katedrę podziwiamy również i wtedy, kiedy pijemy dobrą kawę w knajpce znajdującej się naprzeciw. Wokół katedry usytuowane są liczne budynki związane z kościołem: Archidiecezjalne Seminarium, Pałac Biskupi i klasztor Franciszkanów. Kierując się na Plac Bana Josipa Jelačića (Trg Bana Josipa Jelačića) przechodzimy przez największe targowisko na wolnym powietrzu - Dolac. Niestety z powodu późnej pory targ kończył swoją działalność i niewiele bud było jeszcze otwartych. Plac Bana Jelačića, to w zasadzie środek miasta. W centralnym miejscu placu stoi pomnik tego bohatera narodowego Chorwacji, człowieka wszechstronnie wykształconego (znał sześć języków), generała w służbie austriackiej, całe życie walczącego o autonomię Chorwacji, co zresztą mu się udało. Nastąpiło to co prawda  już po jego śmierci, bo w 1868 roku, kiedy to powstało Trójjedyne Królestwo Chorwacji Slawonii i Dalmacji. Królestwo było autonomiczną jednostką Węgier z chorwackim językiem urzędowym, własnym parlamentem i własną armią. Ciekawostką z życia Bana Jelačića jest fakt, że w 1848 roku, tłumiąc powstanie na Węgrzech, walczył przeciwko naszemu generałowi Józefowi Bemowi. Nad placem górują Kaptol i Gradec, a pod nim znajduje się tzw. Dolne Miasto (Donji Grad). Na placu jest jeszcze fontanna „Manduševac”, z którą związana jest legenda powstania Zagrzebia. Dolne Miasto powstało nie tak dawno, bo na przełomie XIX i XX wieku, kiedy panowała Austria, co zresztą zdecydowanie da się zauważyć patrząc na  budynki i budowle znajdujące się w tym obszarze. W większości ich twórcami są wiedeńscy architekci. Nawet pomnik Josipa Jelačića jest dziełem austriackiego artysty Antona Fernkorna. Dolne Miasto jest znane ze swojego układu urbanistycznego, który charakteryzuje się prostokątnymi blokami budynków i siatką ulic przecinających się głównie pod kątem prostym. Wśród nich przebiega zielony pas miejskich placów-ogrodów, w kształcie kanciastej litery "U", zwany zieloną podkową (Zelena potkova). Idziemy więc tą „podkową” podziwiając co rusz znakomite budowle, fontanny i aleje platanów. Idziemy przez „Zrinjevac” (Trg Nikole Šubića Zrinskog) z pawilonem muzycznym w środku. Wokół parku również wiele znaczących budowli: Muzeum Archeologiczne, Chorwacka Akademia Nauki i Sztuki, Sąd Najwyższy, czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Jest też tam dom, w którym pracował Eduard Penkala twórca wiecznego pióra i pierwszego chorwackiego samolotu. Ze „Zrinjevaca” wchodzimy w Plac Josipa Jurja Strossmayera, przy którym znajdują się luksusowe pałace, w których dziś mieszczą się: Galeria Nowoczesna (Moderna Galerija), Wydział Nauk Historycznych Chorwackiej Akademii Nauki i Sztuki, oraz Hotel Palace. Kolejnym placem jest Plac króla Tomisława (Trg kralja Tomislava). Plac ten przypomina bardziej park z licznymi trawnikami i rabatami. Oprócz fontanny i pomnika króla Tomisława, znajduje się tam również Pawilon Sztuki (Umjetnički paviljon). Tym to sposobem doszliśmy do głównego dworca kolejowego (glavni kolodvor), który prawdę powiedziawszy z nóg nas nie powalił. Przechodząc przez kolejny „zielony” plac Ante Starčevicia dochodzimy do ogrodu botanicznego (botanički vrt). Po drodze zwróciliśmy uwagę na okazały budynek, który okazał się być hotelem „Esplanade”, znanym z tego, że zatrzymywali się w nim goście słynnego pociągu „Orient Express”. Delektując się zapachami licznych roślin ogrodu botanicznego idziemy w kierunku drugiego ramienia „podkowy”, który tworzą trzy place: Plac Marulicia ( Trg Marka Marulića), Plac Mažuranicia (Trg Ivana, Antuna, Vladimira Mažuranića) i Plac Marszałka Tity (Trg Maršala Tity). Na pierwszym z nich znajdują się: budynek Chorwackiego Archiwum Państwowego (Hrvatski Državni Arhiv), który w momencie budowania miał być siedzibą Biblioteki Narodowej i Uniwersyteckiej (Nacionalna i sveučilišna biblioteka) oraz wydziały uniwersyteckie (wydziały chemii). Na kolejnym placu mieści się Akademia Teatralna (Akademija dramskih umjetnosti), a wszystko to wieńczy jeden z najpiękniejszych budynków Zagrzebia – neobarokowy budynek Chorwackiego Teatru Narodowego (Hrvatsko Narodno kazalište) dzieło wiedeńskich architektów Fellner & Helmer. Otwarcie teatru miało miejsce w 1895 roku, a dokonał tego sam cesarz Franciszek Józef. Przed budynkiem teatru znajduje się rzeźba Ivana Mestrovića „Studnia życia” (Zdenac života). Ciekawym obiektem przy Pl. Marszałka Tity jest też budynek Muzeum Sztuki Rzemiosła (Muzej za umjetnost i obrt). Od teatru to już tylko kawałek do Placu Petra Preradovicia (Trg Petra Preradovića) zwanym także Placem Kwiatowym (Cvjetni trg), a to ze względu na stojące tam stragany z kwiatami. Oprócz pomnika chorwackiego poety Petra Preradovića na placu znajduje się też prawosławna Katedra Przemienienia Pańskiego (Katedrala Preobraženja Gospodnjeg). I tym to sposobem dochodząc do ulicy Ilica, liczącej aż sześć kilometrów długości, głównego deptaku handlowego miasta, doszliśmy do miejsca, w którym rozpoczęliśmy nasz spacer po pięknym Zagrzebiu. Trochę zmęczeni tym parogodzinnym „łażeniem” stwierdzamy, że na dziś wystarczy (doliczyć do tego należy podróż) i jedziemy do hotelu „Zagi” w miejscowości Oroslavje, naszej bazy na najbliższe dwa dni. Rano wita nas słoneczko (wieczorem trochę padało). Ruszamy do Zagrzebia, ale tym razem przez masyw górski „Medvednica” z najwyższym szczytem „Sljeme”. Droga wije się cały czas pod górę ukazując nam co jakiś czas co raz to piękniejsze widoki. Aż wreszcie docieramy na sam szczyt pod ogromną wieżę telewizyjną. Stojąc pod nią dopiero zdaliśmy sobie sprawę, jaka ona jest wysoka i wielka. Spacer po okolicy pozwolił nam zobaczyć trasę narciarską, na której rozgrywane są zawody pucharu świata w narciarstwie alpejskim, jak również i inne pomniejsze wyciągi. Nie mogliśmy sobie odmówić porannej kawy na tarasie, z którego roztaczał się tak bajeczny widok, że nie bardzo wiedzieliśmy co jest lepsze, ta kawa czy ten widok. Chyba jednak to drugie. Jako, że byliśmy na szczycie droga mogła prowadzić już tylko w dół. Po drodze mieliśmy do zobaczenia niżej usytuowaną twierdzę „Medvedgrad”. Twierdza wybudowana została w XIII wieku, jako schronienie się przed najazdem Tatarów, którzy zdobyli i zniszczyli dzisiejszy Zagrzeb. Po XVI wiecznych zniszczeniach, spowodowanych trzęsieniem ziemi, zamieszkujący w „Medvedgradzie” Gregorianie opuszczają twierdzę, a ona sama ulega samoistnemu zniszczeniu. W 1979 roku rozpoczęto prace renowacyjne i dzisiaj „Medvedgrad” znowu przyjmuje gości, tym razem turystów. Dla nas, przynajmniej z początku, nie był taki łaskawy, bo okazało się, że w poniedziałki twierdza jest zamknięta. Zacisnęliśmy ze złości zęby i poszliśmy ją oglądać od zewnętrznej strony. Los nam jednak sprzyjał. Po powrocie pod bramę okazało się, że brama jest otwarta, a pan z obsługi wywozi śmieci. Po informacji, że przyjechaliśmy z Polski uprzejmy pan nie tylko nas wpuścił, ale otworzył nam jeszcze wieżę, z której mogliśmy podziwiać kolejny piękny widok tym razem na Zagrzeb. Na moją uwagę, że zapłacę za wejście pan poczuł się prawie, że urażony. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić takiej sytuacji u nas, że pomimo zamknięcia, zostajemy wpuszczeni do jakiegoś muzeum. Dziękując gorąco panu za jego łaskawość jedziemy dalej. Kolejnym naszym celem jest zagrzebski cmentarz „Mirogoj” -  uważany za jeden z najpiękniejszych cmentarzy Europy – jak  oczywiście można mówić o pięknie cmentarzy. Cmentarz został założony w 1876 roku na terenach należących do Ljudevita Gaja działacza politycznego i poety chorwackiego, głównego przedstawiciela tzw. ruchu iliryjskiego. To co zobaczyliśmy przeszło nasze największe wyobrażenie. Od bramy głównej, w jedną,  jak i w drugą stronę ciągną się „nieskończenie” arkady z grobami najznakomitszymi (bardziej chyba pasowałoby powiedzieć najbogatszymi) obywatelami Chorwacji. Z zewnątrz arkady te są porośnięte bluszczem. Spacerujemy po cmentarzu podziwiając groby i grobowce, będące istnymi arcydziełami sztuki. Informacja, że cmentarz liczy 72 hektary, z jednej strony postawiła nas w osłupienie, a z drugiej strony zdaliśmy sobie sprawę, że przy naszych warunkach czasowych to my niewiele zobaczymy. W tym dniu mieliśmy jednak wielkie szczęście i to już po raz drugi. Ale zacznijmy od początku. Chodziliśmy po cmentarzu w poszukiwaniu grobu Dražena Petrovića -  słynnego koszykarza chorwackiego, występującego również w lidze NBA, który zginął tragicznie w  wypadku samochodowym, w 1993 roku, wracając z Polski, z meczu eliminacyjnego do mistrzostw Europy. Nasze poszukiwania były, jak szukanie igły w stogu siana. Ostatnia deska ratunku - pytam przygodnie spotkanego pana, czy nie wie czasem, gdzie ten grób się znajduje. On mi na to, że wie i zaraz nas tam zaprowadzi. Okazało się, że pan ten był pracownikiem cmentarza i kiedy doszliśmy z nim do bramy głównej kazał kierowcy „melexa” (pojazd elektryczny), by nas zawiózł na grób Dražena i wszędzie tam, gdzie trzeba. Przez pół godziny kolejny uprzejmy pan woził nas po cmentarzu (opowiadając nam historię cmentarza i poszczególnych grobów) umożliwiając nam zobaczenie wszystkiego tego co najciekawsze. Zobaczyliśmy więc groby żołnierzy z I wojny światowej i partyzantów z II wojny światowej, ale też i groby „ustaszy” i niemieckich żołnierzy. Widzieliśmy groby osób walczących w ostatniej bratobójczej wojnie, jak i pomnik poświęcony wszystkim tym, którzy w tej wojnie zginęli lub zaginęli. Ich nazwiska są wyryte na wielkich płytach marmurowych, stanowiących główną część tego pomnika. Zobaczyliśmy i grobowiec pierwszego prezydenta Republiki Chorwackiej, dr Franja Tuđmana. Jest tak wielki (grobowiec), że zmieściło by się w nim chyba ze dwudziestu prezydentów. Oczywiście grób Dražena też odwiedziliśmy. Warto również dodać, że cmentarz jest nekropolią komunalną i chowani są tam wszyscy, bez względu na wiarę i poglądy. Widzieliśmy więc groby: katolików, ewangelików, Żydów, prawosławnych, ale także i muzułmanów. Pierwszą osobą pochowaną na tym cmentarzu był niejaki Miroslav Singer, którego grób istnieje po dzisiejszy dzień, o czym przekonaliśmy się na własne oczy. Te dwa „szczęśliwe” zdarzenia (w Medvedgradzie i na cmentarzu Mirogoj) pokazały nam, po raz kolejny zresztą, że Chorwaci są bardzo mili i uczynni. Po podziękowaniach i pożegnaniach ruszamy dalej. Tym razem celem naszym jest małe, barokowe miasteczko, niedaleko Zagrzebia – Samobor.
Samobor
To, dzisiaj szesnastotysięczne miasto, położone jest nad rzeką Gradne w obszarze pomiędzy samoborskimi wzgórzami, a żyznymi glebami doliny rzeki Sawy. Znajduje się również na skrzyżowaniu wielu kultur, które w przebiegu historii pozostawiły tu swój ślad. W XIX wieku uważane było za centrum „iliryzmu” ruchu polityczno-kulturowego mającego na celu zjednoczenie południowych Słowian. Wszystko to działo się za sprawą czołowej postaci tego miasta, kompozytora Ferdo Livadića. To do niego przyjeżdżała, cała ówczesna chorwacka inteligencja z Ljudevitem Gajem na czele. To w jego posiadłości powstawały wszelkie idee wolnościowe. Historia Samoboru sięga jednak dawniejszych czasów, a ściślej mówiąc XIII wieku, kiedy zostało ono miastem królewskim, co przyczyniło się do jego rozwoju i samodzielnego istnienia. Do końca XVIII wieku był zamieszkiwany przez różne rody. Taki prawdziwy rozwój Sambora nastąpił w XVI wieku, kiedy w pobliskiej wiosce Rude otwarto kopalnie miedzi i żelaza. W dalszej historii otwarto również w niedalekiej wsi Osretek hutę szkła, tym samym rozpoczynając tradycje szklarskie Samobora i powodując powstanie wielu zakładów rzemieślniczych. Dzisiaj miasto słynie ze swojego barokowego charakteru i kremówek (samoborska kremšnita). Centralnym punktem Samoboru jest Plac Króla Tomisława (Trg Krala Tomislavja). Przy nim znajduje się wiele budynków i domów pochodzących w większości z XIX i początku XX wieku. Charakterystyczny styl centrum Samobora spowodował, że znani reżyserzy kręcili tu wiele filmów, w których brali udział znakomici aktorzy, do których zliczyli się: Pierce Brosnan, czy Steven Spielberg, a aktorka Zsa Zsa Gabor podczas kręcenia zdjęć, swoją garderobę miała w restauracji Gabrek. Spacerując po tym urokliwym miasteczku mogliśmy podziwiać barokowe świątynie jak: kościół parafialny św. Anastazji (Sv. Anastazije) z 1675 roku, klasztor i kościół Franciszkanów, Kościół św. Michała (sv. Mihalja), czy przyklasztorny kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, a na okolicznym wzgórzu Tepec ruiny średniowiecznego zamku obronnego. W miejscowym parku znajduje się dwór „Livadić” – dzisiaj znajduje się tam Muzeum Miejskie – dawna posiadłość rodziny Livadić, w tym wcześniej wspomnianego Ferdo Livadića, człowieka, który w mieście pełnił wiele funkcji. Był prawnikiem, burmistrzem, muzykiem, dyrektorem szkoły i członkiem szeregu organizacji społecznych Samobora. Skomponował w 1883 roku muzykę, do znanej, chorwackiej pieśni patriotycznej „Jeszcze Chorwacja nie zginęła” ("Još Hrvatska nij'  propala"), której autorem słów jest Ljudevit Gaj. Po tym intensywnym spacerze przyszła pora na odpoczynek, a co za tym idzie i na „kremšnite”. Nie powiem dobre, ale nasze lepsze. Późnym popołudniem opuszczamy piękne miasteczko i wracamy do naszej bazy, czyli do hotelu Zagi. Kolejny dzień to już jazda nad „Jadran” do naszych znajomych z Seget. Tam jednak zatrzymujemy się tylko na dwa dni, bo celem naszym jest Półwysep Pelješac, a ściślej mówiąc miejscowość Borak, która przez kolejne dni będzie naszą bazą wypadową do zaplanowanych wcześniej podróży. Oprócz samego półwyspu mamy zamiar zwiedzić wyspy: Mljet i Lastovo, a także tereny pomiędzy Dubrownikiem, a granicą z Czarnogórą, czyli Konavle. Od razu na początku powiem, że trafiliśmy na wspaniały apartament. I to nie z powodu luksusów (aczkolwiek nic mu nie brakowało), ale z powodu przesympatycznych właścicieli Fani i Božo, którzy od początku robili wszystko, żebyśmy się czuli jak u siebie w domu. Zanim jednak przejdę do kolejnych dni muszę napisać o miejscu, które odwiedziliśmy jadąc na Pelješac. Otóż na „trochę” zatrzymaliśmy się tam, gdzie rzeka Neretva uchodzi do Adriatyku. Piękne miejsce z piaszczystymi plażami. W kilku metrowej odległości od brzegu z morza wyłania się piaszczysta łacha, na której turyści „rozbijają” swój sprzęt turystyczny pomocny przy zażywaniu kąpieli morskich, jak i słonecznych. Na piasku znajdowało się pełno  ciekawych muszelek i kamieni. Na jednej z plaż ustawiono postacie jakiś maszkar. Nie mam jednak pojęcia, czy były one tylko ozdobą, czy też miały jakieś specjalne znaczenie. Przy panującej pięknej pogodzie było tam naprawdę pięknie. Polecamy wszystkim podróżującym w kierunku południowym, by zatrzymać się tam na chwilę i oprócz obejrzenia tego miejsca, skorzystać z kąpieli w ciepłej słodko – słonej wodzie rzeki Neretvy i Morza Adriatyckiego.
Wyspa Mljet
Kolejny dzień, kolejne wyzwanie. Tym razem wybieramy się na najbardziej zieloną wyspę – Mljet. To ósma, pod względem wielkości, chorwacka wyspa. Jej długość to 37 km, przy szerokości dochodzącej do 3 km. Naturalny charakter wyspy, przyczynił się do utworzenia, w jej północno - zachodniej części, w 1960 roku, Parku Narodowego, obejmującego swym zasięgiem także dwa wewnętrzne jeziora (Veliko i Malo Jezero) oraz wysepkę Sv. Marija (św. Maria) znajdującą się na tym większym. Warto dodać, że zajmujący jedną trzecią wyspy i rozciągający się na ponad 5375 hektarach ziemi i morza park jest najstarszym parkiem morskim w całym basenie Morza Śródziemnego. My jednak, na razie, zostawiamy park na dalszą część dnia, jako że po dopłynięciu promem do wyspy udajemy się w przeciwną stronę, w kierunku półwyspu i osady Saplunara. Nie sposób jednak jechać prosto, bowiem po drodze mamy tak bajeczne zatoczki, że ominięcie ich byłoby wielkim grzechem. Pierwszą z nich jest Prožurska Luka, będącą niejako częścią miasteczka Prožura, które nie ma bezpośrednio dostępu do morza. Zjeżdżamy z głównej drogi w dół i wydaje nam się, że jesteśmy w raju. To uczucie, jak się okazało później, pojawiało się wielokrotnie za sprawą kolejnych zatoczek i widoków na nie. Po spacerze nie bez trudu „drapiemy” się do głównej drogi, by niebawem znowu zjechać do kolejnego „raju” jakim była zatoczka i osada Okuklje. Tu ciekawostka. Stałych mieszkańców tej wioski jest 10 (słownie: dziesięciu). Zachwyceni jej pięknem ruszamy dalej, wszak czasu nie da się zatrzymać. Droga pnie się w górę prowadząc przez kolejne wioski: Maranovići, Korita, nie mające wprawdzie bezpośredniego dostępu do morza, ale posiadające niesamowite widoki, czego i my sami doświadczamy. Kolejny raj.  Wioski te usytuowane są na grzbietach wzgórz, górujących nad wyspą. Droga, po której się poruszamy, wiedzie przez te wzgórza. Niesamowite uczucie, mając to z lewej to z prawej piękne widoki, ale i przepaście. Od Kority zjeżdżamy w dół do piaszczystej Saplunary, miejscowości powstałej po II wojnie światowej, stając się  portem tej pierwszej. Nazwa pochodzi od łacińskiego słowa „sabulum” co znaczy piasek. I rzeczywiście wszystkie plaże mogą się poszczycić drobnym piaskiem, przypominającym co nieco piasek z polskich plaż. Robimy małą pauzę, by pomoczyć trochę nogi, a potem wypić dobrą kawę, delektując się zarówno kawą, jak i miejscem, w którym się znajdujemy. Wracając jeszcze raz możemy cieszyć się tymi pięknymi, niezapomnianymi widokami, które ujrzeliśmy już wcześniej. Od Sobry (tam dopływa prom) zaczynamy poznawać nowe tereny i miejsca. Pierwszą napotkaną miejscowością jest Babino Polje największa (300 mieszkańców) i być może najstarsza miejscowości wyspy, położona w jej centralnej części, u podnóża najwyższej góry Veliki Grad (514 m n. p. m.). Jest to też miejsce siedziby władz administracyjnych wyspy. Niedaleko, ale trzeba przyznać, że w dość trudno dostępnym terenie południowego wybrzeża wyspy, znajduje się osławiona mitem Jaskinia Odyseusza (Odisejova Špilja), w której podobno mieszkał przez siedem lat więziony przez piękną nimfę Kalipso, wracający spod Troi do domu Odyseusz. Więzienie to musiało nie być jednak takie straszne, skoro jak podaje legenda, Odyseusz miał z Kalipso dwójkę dzieci, bliźniaków. Wioska, lub jak kto woli miasteczko, jest dość „długie” i posiada trochę ciekawych zabytków, jako że było ono przez długi czas centrum administracyjnym wyspy. W czasie panowania Dubrownika to tu mieścił się pałac książęcy namiestnika wyspy, to tu znajdował budynek „sotnicy” czyli miejsce, gdzie znajdowała się mljetska kancelaria, w której spisywano akty notarialne, różne umowy, skargi i pozwy mieszkańców, testamenty. Oprócz tego wybudowano parę kościołów i kaplic. I tak mamy tu kościół św. Błażeja (sv Blazej) i kościół św. Pankracego (sv. Pankracij), a także: crkva sv. Andrije, crkva sv.Mihovila, crkva sv. Ivana, crkva sv. Spasa, crkva sv. Đurđa, crkva sv. Vlaha, crkva gospe od Milosrđa (Gospa od Brijega), crkva sv. Pavla, crkva sv. Josipa. Znajduje się tu też pomnik żołnierzy poległych  w czasie II wojny Światowej i pomnik króla Tomislava. Niestety nie mieliśmy czasu, żeby to wszystko zobaczyć. Skoncentrowaliśmy się tylko na tych najważniejszych budowlach i jazda dalej. Wszak „trza” było jechać do Parku Narodowego, a po drodze było jeszcze parę ciekawych miejsc jak: Blato,  Kozarica czy Ropa. Te dwie ostatnie to osady nadmorskie utworzone w okresie międzywojennym, przez mieszkańców Blata nie mających bezpośredniego dostępu do morza. W niedalekiej odległości Blata znajdują się moczary błotne, zwane „blatina”, od których wioska przyjęła nazwę. Po obejrzeniu tych uroczych osad kierujemy się już bezpośrednio do największej atrakcji turystycznej wyspy: Parku Narodowego wyspy Mljet. Pierwszą miejscowością, z sześciu znajdujących się na terenie parku jest Polača, która swoją nazwę zawdzięcza pałacowi wybudowanemu tu przez rzymian w III wieku n. e. Legenda mówi, że pałac zbudował Agezilaj z Anazarba. Agezilaj wraz ze swoim synem, poetą Opijanom, przybyli na wyspę, kiedy zostali wygnani z dworu przez cesarza Lucjusz Septymiusza Sewera. Do łask obaj powrócili, kiedy Opijan zaczął pisać dla cesarza bardzo natchnione wiersze o piękności morza i rybołówstwa. Odmówili jednak powrotu do Rzymu oświadczając, że nie zamienią swojego małego „cesarstwa” na wyspie na to duże w Rzymie i przesłali cesarzowi gałąź sosny Aleppo z ptasim gniazdem. Ruiny tego pałacu zachowały się do dzisiaj i my mamy nieskrywaną przyjemność je podziwiać. W miejscowości Goveđari, już bezpośrednio, po wykupieniu biletów, wchodzimy na teren parku. Dochodzimy do „Veliko Jezero”, gdzie wzdłuż jego brzegu, spacerem, dochodzimy do miejsca, w którym łączą się „Veliko Jezero” z „Malim Jezerom”. Tam wsiadamy do łodzi, która zawozi nas na benedyktyńską wysepkę Sv. Mariji. Pierwsze co widzimy (już z łodzi) to kościół i klasztor wybudowane w XII wieku. Pod naporem stylów architektonicznych (renesans, gotyk) klasztor i kościół wielokrotnie były przebudowywane, jednak w głównych elementach utrzymały styl romański. Po wejściu do kościoła, skromnego w swoim wystroju, dają się słyszeć piękne pieśni przypominające śpiewy gregoriańskie. Pod wpływem muzyki i wystroju kościoła na moment tracimy poczucie rzeczywistości. Zdajemy sobie sprawę, że trzeba zobaczyć resztę „otočića” Sv. Marije, a potem wrócić na „stały ląd”. Przecież prom do Prapatno nie będzie na nas specjalnie czekał. I w tym momencie wydarzył się, jak się później okazało, mały problem. Po spacerze po wysepce przychodzimy do przystani, a tam okazało się, że łodzi nie będzie przez najbliższe półtorej godziny, chociaż zapewniano nas w informacji, że pływają one co godzinę. Trochę wkurzeni i nerwowi siedzimy i czekamy na możliwość powrótu. Po piętnastu minutach przypływa łódź, lecz odpływać będzie dopiero za półtorej godziny. Więc interweniuję, grzecznie informując, że cała ta sytuacja może mieć wpływ na to, że nie zdążymy do Sobry na prom. Kapitan łodzi słysząc moje wywody, odpowiedział, że to nie problem i zaprosił nas do łodzi i przewiózł nas, bez żadnych ceregieli, na drugi brzeg. Nie powiem, żeby nas trochę nie zatkało. Tym bardziej, że podczas płynięcia usłyszeliśmy od kapitana parę bardzo ciekawych historii, między innymi o pobycie w parku zespołu U2. Pożegnaliśmy sympatycznego pana, dziękując mu za przewóz i po dojściu do samochodu pojechaliśmy do Sobry, skąd promem powróciliśmy na Pelješac.
Półwysep Pelješac
Wracając już na „kwaterę”, z ust żony słyszę, że Pan Robert Makłowicz ma na półwyspie Pelješac swój dom i było by dobrze gdzieś go spotkać. Rozumowanie, teoretycznie, było proste, ale realizacja, jak dla mnie, nie do załatwienia. To przecież szukanie igły w stogu siana. Okazało się, że jednak wszystko jest możliwe, a kobiety mają w sobie to coś co nazywa się intuicja. Wracając zatrzymujemy się przy restauracji „Portun” w miejscowości Potomje, tuż przed słynnym tunelem. Idziemy na kolację. Wchodząc na taras widzimy, przy jednym ze stolików, towarzystwo kilku osób, mówiących po Polsku. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że to nie kto inny tylko sam Pan Robert Makłowicz ze znajomymi. Nie powiem, żebyśmy się nie ucieszyli z tego faktu, wszak to znana postać. Jeszcze większa radość wstąpiła w nas, kiedy Pan Robert podszedł do naszego stolika i pogadał z nami, jak byśmy byli jego bliskimi znajomymi. Oczywiście musiały być i zdjęcia. I tym wielce sympatycznym spotkaniem zakończyliśmy wielce sympatyczny dzień. Pomijam fakt siedzenia na tarasie przy winku i przeglądaniu zdjęć. Kolejny dzień to totalna laba połączona jednak z poznawaniem plaż Pelješca. Najpierw jesteśmy na plaży przy naszym apartamencie, potem jednak jedziemy poszukać coś z płytszym brzegiem. Tym to sposobem dotarliśmy na osławioną już plażę „Divna”. Trzeba przyznać, że plaża ładna, częściowo piaszczysta i z pięknymi widokami na otaczające ją wzniesienia i góry. I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie ten tłum turystów, w którym prym wodzili Polacy, z głośnym nawoływaniem siebie nawzajem przy użyciu nie zawsze cenzuralnych słów. To spowodowało, że nie zdecydowaliśmy się zakotwiczyć na niej i pojechaliśmy dalej szukając coś spokojniejszego. I znaleźliśmy. Parę kilometrów dalej, w miejscowości Duba Pelješka, była plaża, na której również byli turyści, ale w znacznie mniejszej ilości i jakby nieco spokojniejsi. Z małego porciku było do niej z 50 metrów, stąd nie było problemów z noszeniem sprzętu plażowego, a na dodatek była tam również knajpka, w której serwowano wyśmienite „girice” (małe rybki oprószone bułką tartą i smażone na głębokim oleju). Stwierdziliśmy, że to nam odpowiada i zostaliśmy, przyjeżdżając na plaże, w późniejszym czasie, jeszcze parokrotnie. Któregoś dnia, wracając z plaży pojechaliśmy do miejscowości Kuna, gdzie znajduje się „agroturizam” rodziny Antunović. Sam wystrój konoby zachęcał do zjedzenia czegoś co podają w tym lokalu. Nad głowami, pod sufitem, wisiały przeróżne, wędzone wyroby jak: pršut (szynka), panceta (boczek) czy buđola (rodzaj domowej kiełbasy). A jak pięknie pachniało. Okazało się, że „jelo ispod peki” (ziemniaki z mięsem – myśmy wybrali jagnięcinę – pieczone w specjalnym garnku w żarze) musimy zamówić, a jeść będziemy mogli dopiero za 1,5 godziny. Nie ma sprawy, poczekamy. Dla takiego „żarła” można o wiele więcej znieść. My wykorzystujemy ten czas na wypad do Sreseru, sympatycznej wioski turystycznej z widokiem na małą wysepkę Gospin Školj. Mały spacer i powrót do naszej konoby. Tam już wszystko jest przygotowane. Najpierw pršut, buđolja, panceta z serami: owczym i kozim, no i oczywiście oliwki. Były też marynowane czereśnie (do pršuta) i marynowany czosnek. Wszystko to pochodziło z własnego gospodarstwa rodziny Antunović i było rewelacyjne. Wino, którym popijaliśmy smakołyki pochodziło również z rodzinnej piwniczki. Po tym doskonałym wstępie przyszedł czas na główne „jelo”. Jagnięcina, którą otrzymaliśmy upieczoną w tradycyjny chorwacki sposób, była istną rozkoszą dla podniebienia. Przerażała nas tylko ilość tego jedzenia, ale jego dobroć nie pozwalała nam czegokolwiek zostawić. A wszystko to działo się w jakże pięknej scenerii. Niezapomniane wrażenia zarówno smakowe jak i estetyczne. Warte to było wszystkich pieniędzy. Tym, jakże pięknym, akcentem zakończyliśmy kolejny dzień. Przez następne dni wędrowaliśmy wzdłuż i wszerz po Pelješacu zaglądając to tu to tam. Odwiedziliśmy między innymi Trpanj, miejscowość tętniącą turystycznym życiem, co najlepiej widać na zatłoczonej plaży, tudzież na riwie. Promy przywożące z Ploče rzesze turystów jeszcze bardziej uwidaczniają ogrom ludzi pojawiających się w miasteczku, jak i dalej ruszających na półwysep. Podobna sytuacja miała miejsce w kolejnej „promowej” miejscowości Orebić. Tu również ogromne tłumy. Jedni spacerują inni przeprawiają się na Korčule, a jeszcze inni, po prostu zażywają kąpieli słoneczno-morskich. Mniej, co nie znaczy, że mało, turystów jest w Kućište, Viganj, czy Lovište. Wszędzie tam zaglądamy i podziwiamy ich urok. Jest pięknie. Tym bardziej, że pogoda marzenie: ciepło i słonecznie. W Orebiću wyjeżdżamy na wzniesienie z kościołem „Gospe od Anđela” i klasztorem Franciszkanów, z przepięknym widokiem na miasto, okoliczne wyspy i miasto Korčulę. Parędziesiąt metrów dalej natrafiliśmy na knajpkę „Panorama” – nazwa nie jest przypadkowa, bo widok z niej jest „panoramiczny” – w której nieco konsumujemy i ruszamy dalej. Nie mogliśmy nie być w Trsteniku i Žuljanie, dwóch miejscowościach usytuowanych po przeciwległych krańcach jednej zatoki. Tam również pełno turystów, ale nam to nie przeszkadza, wszak, tak nam się wydaje, dodaje to tym miejscowościom uroku. Trzeba przyznać, że większość tych małych nadmorskich miasteczek to bardzo urocze miejsca, posiadające wszystko co potrzebne jest turyście, a przede wszystkim ciepłą, czystą wodę i upał grzejącego słońca. Podobnie ma się z miejscowością Brijesta, gdzie w niedalekiej odległości ma być budowany wiadukt, po którym ma prowadzić autostrada do Dubrownika z pominięciem Bośni i Hercegowiny. Natrafiliśmy tam na tunel, który jak się okazało został wybudowany w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, by okręty wojenne mogły się tam chować przed nalotami wojsk radzieckich. Tak, tak to nie żart. Tito sprzeciwiając się Stalinowi w 1948 roku, bojąc się, że może dojść do wojny ze Związkiem Radzieckim budował różnego rodzaju tunele i bunkry mające na celu obronę przed ewentualnym agresorem. Dzisiaj w tunelu tym stały łodzie służące miejscowym do wyławiania małż i ostryg. W Brijeście natrafiliśmy również na starszy zabytek, mianowicie, na wieżę obronną z czasów napoleońskich. Nie mogło nas nie być w Stonie i Malim Stonie  – bramie wjazdowej na półwysep, z górującym nad nimi „chorwackim małym chińskim murem”. Pięknie wygląda, ale widok z niego jest jeszcze piękniejszy. Widać stamtąd między innymi „saliny” – miejsce, gdzie wydobywa się z wody morskiej sól. Wędrując tak po cudownym półwyspie nie zapominamy, że mamy do realizacji jeszcze dwie wycieczki. I przyszła pora, by ruszyć na „podbój” wszystkiego tego co znajduje się pomiędzy Dubrownikiem, a Czarnogórą. Najpierw natrafiamy na miejsce, które nas bardzo zasmuciło, bo ruiny, które zobaczyliśmy, tylko to uczucie w nas wzbudziło. Tym miejscem był kompleks hoteli (bodajże siedem) należących przed wojną domową do armii jugosłowiańskiej – Kupari.
Konavle
Groźnie i strasznie to wygląda. Nie dość, że ostrzelane, chyba ze wszystkich rodzajów broni jakie są tylko możliwe, to jeszcze zniszczone czasem i przez różnego rodzaju meneli i narkomanów mających tam swoją „mete”. Mnie zastanowiła jedna rzecz. Przecież te luksusowe hotele ostrzeliwali pewnie żołnierze, którzy zanim je zniszczyli, sami w nich przebywali na wczasach. Przecież dowódcy wydający rozkazy ostrzału, musieli pamiętać o przedwojennym urlopie, spędzonym w ośrodku z rodziną. Jakoś dziwnie im to łatwo przychodziło. Jeszcze do dziś, chodząc po tych ruinach, można zauważyć, że był to nietuzinkowy ośrodek, z wieloma atrakcjami typu gabinety odnowy, sauny, eleganckie restauracje, w tym jedna na samej plaży. W pomieszczeniach mieszkalnych na ścianach eleganckie tapety, a wyposażenie też musiało być bogate. Dlaczego ludzie tak bardzo lubią niszczyć to co inny człowiek zbudował??? Po obejrzeniu tych zgliszczy (chcąc zobaczyć wszystkie hotele, trzeba byłoby spędzić tam chyba cały dzień) i chwili zadumy ruszamy dalej, do Konavle, najbardziej na południe wysuniętego terenu Chorwacji. Nasz cel to Konavoske Stijene, strome klify, u podnóża których znajduje się plaża Pasjača. Plaża jest piękna, zejście do niej również, tego nie da się ukryć. Zwisające skały, drobny żwirek na plaży i ta czysta, lazurowa woda robi wrażenie. Wiem jednak jedno. Na plaży tej byłem dwa razy: pierwszy i ostatni raz. Schodząc do plaży, a potem wdrapując się w górę do parkingu, wyobraziłem sobie, co by to było gdybym był młodszy i miał małe dzieci. I ogarnęło mnie ogromne przerażenie. Przecież na tę plażę trzeba by było wszystko najpierw znieść, a potem wynieść. Leżaki, lodówki z jedzeniem i piciem, wszelkiego rodzaju sprzęt do pływania (koła, materace, naramienniki, kaczuszki), ręczniki i wszystko inne rzeczy niezbędne na plaży. Przyznam, że pomimo upału przeszły po mnie dreszcze. A jak jeszcze pomyślałem, że w powrotnej drodze, po całodniowym plażowaniu, dziecko byłoby zmęczone i trzeba by go wziąć na „barana” (o dwóch już nie wspomnę), to wierzcie mi, że podczas powrotnej drogi, pot spływał mi z czoła nie tylko z powodu upału i wysiłku. Na całe szczęście szybko „wróciłem do realu” i mogłem w dalszym ciągu podziwiać piękno przyrody, bez stresu i obaw. Dalsza podróż prowadzi nas do uroczego i chyba niedocenionego przez turystów Molunatu. Może i dobrze. Nawet w pełni sezonu można znaleźć ciche i spokojne miejsca, tym bardziej, że wybrzeże wokół miasteczka jest wielce zróżnicowane, pełne cichych zatoczek i klifów, a czysta woda Adriatyku obfituje tu w wiele gatunków ryb.  Nazwa wioski ma swoje początki z czasów iliryjsko – greckich, gdzie słowo „molos” znaczyło port i odnosiło się to do starożytnych portów Małego i Wielkiego Molunatu, które w tamtych czasach były miejscem schronienia statków przed morskimi żywiołami. Świadczą o tym liczne artefakty archeologiczne znalezione zarówno na lądzie jak i w morzu. Przed wioską znajdują się dwie wyspy, większa Veliki Školj i mniejsza Supetrić. Po krótkotrwałym odpoczynku i dobrej kawie, zadowoleni z pobytu w spokojnym Molunacie, ruszamy dalej do najdalej wysuniętego na południe, miejsca Chorwacji – na półwysep Prevlaka. Ten liczący 2,5 km półwysep, ma na swoim „czubku” twierdzę Oštro wybudowaną już za czasów panowania Republiki Dubrownickiej, a rozbudowaną w czasach Austro - Węgierskich. Twierdza ta istnieje do dnia dzisiejszego i ona była naszym celem. Jakież było nasze zdziwienie, przeradzające się w rozgoryczenie, kiedy przy wjeździe na półwysep natrafiliśmy na szlaban zabraniający nam dalszej jazdy. Początkowo nie mogliśmy uzyskać informacji co jest powodem takiej sytuacji. Jednak drążąc temat dowiedzieliśmy się, że został tam utworzony ośrodek dla ewentualnych uchodźców i stąd niemożliwość dotarcia do twierdzy. Szkoda, nic się nie poradzi na siły wyższe. Jak się później okazało było to jedyne miejsce, które mieliśmy w planach naszego urlopu, do którego nie udało nam się dotrzeć. Dojeżdżamy jeszcze do czarnogórskiej granicy i zawracamy, tym razem obierając kierunek na Sokol Grad – twierdzę usytuowaną w górach, z której tylko rzut beretem do granicy z Bośnią i Hercegowiną. Twierdza pochodzi z czasów Republiki Dubrownickiej, ale wybudowana została na iliryjsko – rzymskich fortyfikacjach. Twierdza po dziś dzień budzi szacunek i podziw za bardzo przemyślany system obronny, w wyniku którego posiadała ona cysternę, pomieszczenie na amunicję, magazyn wina i jedzenia, mieszkanie kasztelana, posterunek, budynek dla żołnierzy, budynek dla kobiet i dzieci z pobliskich wsi w razie zagrożenia wojną. Usytuowanie twierdzy na klifie pozwalało mieszkańcom obserwować cały teren wokół niej i w miarę wcześnie dostrzec zbliżającego się wroga. Dziś, będący na twierdzy turysta, ma przed sobą widok, który zapiera dech w piersiach. Nam też to się stało i na chwilę zagubiliśmy poczucie czasu. Zapewniam jednak, że przytrafi się to każdemu odwiedzającemu Sokol Grad. Udając się w powrotną drogę jedziemy zboczem gór tak, że po lewej stronie widzimy prawie całe Konavle z lotniskiem w Čilipi włącznie. Jest naprawdę pięknie. Dojeżdżamy do Cavtatu. To tu rozpoczęła się historia Dubrownika i Republiki Dubrownickiej. To z tego miasta, zwanego wtedy „Epidauros”, w VII wieku ucieka, przed Słowianami, miejscowa ludność na pobliską wyspę Lausa, która z czasem przyjęła nazwę Ragusium (dalmatyńska nazwa Raguza). Naprzeciw wyspy, Słowianie zakładają swoją osadę Dubrownik. Zgodne życie ludzi z obu osad pozwoliło zasypać dzielący je kanał (dzisiaj to główna ulica Stradun) i utworzyć jedno miasto, jedno państwo. Wróćmy jednak do Cavtatu, o którym jedna z legend mówi, że Cavtat wywodzi się od staro chorwackiego słowa „capiti” co znaczy „kwiat”. Miasto usytuowane jest  na półwyspie Rat, który wraz z drugim półwyspem Sustjepan tworzy zatokę dobrze chroniącą okoliczne wybrzeże. Budowany przez wieki, według kanonów dubrownickiego porządku, w różnych okresach historycznych posiadał twórców, których dzieła przedstawiają prawdziwą wartość. Miasto pałaców, willi i hoteli, z przyjemnym klimatem, bujną roślinnością, pięknymi plażami i zatokami. To wszystko możemy podziwiać, choć nie bez przeszkód. Tłumy turystów nie pozwalają nam na swobodne poruszanie się po mieście. Nie ma co się dziwić wszak to środek sezonu. Nijak to się jednak ma do tego spokoju i ciszy, które towarzyszyły nam podczas zwiedzania innych części Konavle. Nie znaczy, że w Cavtacie nam się nie podoba. Tu też jest pięknie i spacer po tym mieście sprawiał nam wiele przyjemności. Naturalne piękno, bogate dziedzictwo kulturowe i historyczne oraz inne usługi oferowane turystom czynią miasto jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc na wybrzeżu Adriatyku. Podziwiamy więc renesansowy Pałac Rektorów, barokowy, parafialny kościół św. Mikołaja,  czy monumentalny dom Vlaha Bukovca, wielkiego chorwackiego malarza pochodzącego z tej miejscowości. Te i inne obiekty wzbudzają w nas zachwyt. Czas jednak nagli, a do naszej „kwatery” parę kilometrów nam jeszcze pozostało. Wracając, rozmawiamy o tym wszystkim co dziś zobaczyliśmy i cieszymy się z kolejnego udanego dnia, a za taki go uważamy. Po raz kolejny stwierdzamy, że gdziekolwiek byśmy nie byli, to wszędzie, w każdym zakątku „naszej ukochanej” Chorwacji jest pięknie. Z jednej strony cudowne „zjawiska” przyrodnicze, a z drugiej wspaniała, wiekowa kultura, stanowiąca piękno i sedno nadmorskich miast i miasteczek. Nie wiele jest krajów mogących się tym poszczycić. Koniec tej wycieczki uświadamia nam jednak jeszcze jedno. Nasze wczasy powoli zbliżają się do końca. Została nam do realizacji ostatnia z zaplanowanych wypraw, na jedną z najdalej wysuniętych wysp chorwackich – Lastovo.
Lastovo
Co też realizujemy w jednym z kolejnych dni naszego pobytu. A trzeba dodać, że wycieczka nie była łatwa. Do pokonania mieliśmy między innymi całą wyspę Korčulę i dwie przeprawy promowe i to dwukrotnie tam i powrotem. Zacznijmy jednak od początku. Było wczesne wstawanie, nawet powiedziałbym bardzo wczesne, by zdążyć na pierwszy poranny prom do Korčuli (w zasadzie do Domnic) na Korčuli. Potem dość szybki przejazd, do oddalonej o 42 km Vela Luki, skąd odchodził prom na Lastowo do miejscowości Ubli (Uble). Pośpiech pozwolił nam pospacerować po tej sympatycznej miejscowości, której nazwa ma związek z dużą zatoką, nad którą położone jest miasteczko. Zatoka jest jednocześnie portem (luka) dla wszelkiego rodzaju jachtów, łodzi motorowych i kutrów rybackich. Vela Luka, będąca oczywiście miejscowością turystyczną, posiada dodatkowo stocznie „Graben” i zakłady przetwórstwa rybnego „Jadranka”. Podczas krótkiego spaceru nas jednak interesowały bardziej te historyczne zabudowania. Stąd obejrzeliśmy kościół parafialny Sv Josipa (św Józefa), kaplicę św. Vicenza z 1589 roku, czy centrum kulturowe znajdujące się w odnowionym, barokowym budynku, starej letniej rezydencji „Kaštel”. Prawdę jednak powiedziawszy myślami byliśmy już jednak na Lastovo i spacer po miasteczku był bardziej spacerem, niż zwiedzaniem. Start promu wywołał w nas lekki dreszczyk emocji, ale dość szybko ustąpił, bo początkowo nic się nie działo. Było morze i gdzieś w oddali, za mgiełką unoszącą się nad wodą, „majaczyły” wyspy. Jednak im bliżej Lastova tym ten dreszczyk powracał. Jako, że wyspa stanowi jedną z 46 wysp (największa) Archipelagu Lastovo, my, będąc na promie, mogliśmy podziwiać wyspy, usytuowane wokół Lastova. I tak patrzyliśmy na: Bijelac, Kopište, Mrčare, Prežbe (połączoną mostem z Lastovo), Vlašnik, Bratin, malutki Makarac i wiele pomniejszych wysepek, czy nawet wystających skał. Tak nas zachwyciły widoki, że nawet nie obejrzeliśmy się, a już byliśmy w Ubli. Parę słów o samej wyspie. Lastovo jest jedną z najdalej położonych chorwackich wysp. Co nie przeszkadzało przebywać na niej ludziom już w antycznych czasach. Najpierw byli to Ilirowie, Grecy, a później Rzymianie, którzy nazwali wyspę „Augusta Insula”, co znaczyło Cesarska Wyspa. Słowianie docierają na wyspę w VII wieku zwąc ją Lastobon. Na wyspie byli i Wenecjanie, ale w XIII wieku mieszkańcy Lastova dobrowolnie oddali się pod władzę Republiki Dubrownickiej. Taki stan rzeczy trwa aż do 1806 roku, kiedy całe wybrzeże, w tym i Lastovo dostaje się pod panowanie Napoleona. Potem panuje  tu Austria, Królestwo Jugosławii, a po II wojnie światowej SFR Jugosławii, by od 1991 roku wyspa znalazła się w Chorwacji. Warto wspomnieć, że do 1988 roku wyspa była zamknięta dla zwykłego śmiertelnika, bo jak to wtedy mówiono, stanowiła ważne militarnie strategiczne miejsce. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Nie mogąc się rozwijać turystycznie wyspa stała się i chyba nawet taką jest do dzisiaj, wyspą naturalną, jak to Chorwaci nazywają „prirodną”, bez tłumów turystów i całej z tym związanej infrastruktury. Nagie, krasowe, wapienne skały przeplatają się ze stromymi klifowymi zboczami, polami i pięknymi zatokami. Naturalne piękno wyspy jak i całego archipelagu, architektura zabudowań, kultura, a także dzikie wybrzeża i czyste morze wokół wyspy, stanowią największe bogactwo Lastovo. Oby w tej swojej naturalności i dzikości przetrwała jak najdłużej. Może pomoże jej w tym fakt, że od 2006 roku wyspa jest częścią Parku Przyrody, pod nazwą „Lastovsko otočje” (Wyspy Lastovo), który swym zasięgiem objął 44 wyspy i morze wokół nich. Całego parku nie obejrzymy, ale tę największą wyspę owszem tak. Przyznam, że piękno przyrody, wspaniała aura, zwyciężyły z zabytkami wyspy. Nie żebyśmy się nimi w ogóle nie interesowali, ale zaglądając w każdy możliwy zakamarek wyspy, piękno przyrody zwyciężyło. Wyjątek stanowiło miasto Lastovo, ale o nim później. Z Ubli jedziemy do Pasadur, gdzie most, no powiedzmy bardziej mostek, łączy wyspę Lastovo z wyspą Prežba. Notabene przy moście tym znajduje się jedyny na Lastovo hotel - Hotel Solitudo. Później sprawdziliśmy restaurację tego hotelu i muszę przyznać, że podano nam tam pyszne, godne polecenia, „školki na buzaru” (małże w sosie buzara). Na Prežbie jedziemy tak daleko jak tylko się dało. Potem to już tylko wąskie ścieżki i skały. Wracamy i kierujemy się w głąb Lastova. Nie ujechaliśmy jednak zbyt daleko, bo natrafiamy na parking, z którego rozciąga się niebywały widok. W dole widać wioskę i zatokę Zaklopatica, ulubione miejsce żeglarzy. Nie mogło być innej decyzji jak „jedziemy tam”. Droga do Zakopatlicy jest kręta i niepozbawiona dreszczyku emocji, ale przekonamy się później, że większość dróg i dróżek na tej wyspie do zatok, czy na plaże jest bardzo podobna i trzeba się do tego po prostu przyzwyczaić. Podobną drogą dojeżdżamy do Lučicy nad zatokę sv. Mihovila (św. Michała). Lučica to wioska administracyjnie podległa do Lastova. Ten historycznie chroniony teren dawniej był rybacką wioską z trzydziestoma budynkami, które służyły do przechowywania sprzętu do połowu ryb. Dzisiaj nie wolno budować nowych budynków, a stare można adaptować, ale z zachowanie obowiązującego stylu śródziemnomorskiej architektury. Zatoka przyjęła nazwę od kapliczki śv. Mihovila z 1390 roku, znajdującej się nad samym brzegiem. Każdy zjazd, czy do Zakopatlicy, czy do Lučicy był tego wart. Lazurowe morze, wysepki w zatokach, strome brzegi z makią powodują, że człowiek czuje się tam jakby był w innym świecie. Jeżeli tak ma wyglądać raj, to my tam chcemy. Podobnie było i w Skrivene Luce, miejscowości w południowej części wyspy, usytuowanej nad zatoką o tej samej nazwie. Na dodatek, na przylądku Struga znajduje się, nad przepastnymi klifami, latarnia morska. Klify mają 90 metrów wysokości, a latarnia, wybudowana w 1890 roku, kolejne 20 metrów. Stojąc nad tymi klifami nogi robią się trochę miękkie, ale chęć ujrzenia wspaniałych widoków i uwiecznienia ich na zdjęciach są mocniejsze. Co ciekawe latarnię zamieszkuje, już od trzech pokoleń, rodzina Kvinta dbając jednocześnie by latarnia cały czas była sprawna. Opisałem miejsca, gdzie byliśmy, ale należało by wspomnieć i o tym, że na wyspie Lastovo znajduje się wiele plaż uznawanych za najpiękniejsze plaże w całej Chorwacji. Większość z nich to plaże dzikie, skaliste i kamieniste, takie jakie je stworzyła natura, a człowiek nie zdążył w nie jeszcze zaingerować. Do tego opisu należy jeszcze dodać, że morze wokół wysp jest krystalicznie czyste. Wiele z tych plaż jest trudno dostępnych i to zarówno z lądu, jak i z morza. Z reguły do każdej trzeba przejść piechotą parę set metrów, a do niektórych można dostać się tylko łodzią od strony morza. My niestety nie mieliśmy czasu, tym bardziej, że czekała na nas, moim zdaniem, największa atrakcja wyspy – miasto Lastovo. Położone amfiteatralnie, na zboczu wzniesienia Glavica, bez dostępu do morza i z twierdzą górującą nad miastem, która w obecnie jest stacją meteorologiczną. Średniowieczne miasto, w którym czas się zatrzymał. Byliśmy w wielu miastach chorwackich i nie doznaliśmy takiego klimatu w żadnym z nich jaki odczuliśmy w Lastovo. Usytuowanie na zboczu, spowodowało, że większość uliczek to „skalinady” czyli szerokie, kamienne schody. Stwarzało to niewątpliwie pewne trudności w poruszaniu się po mieście, ale z drugiej strony, w tej sytuacji, było to  najlepsze, architektoniczne rozwiązanie. Przy uliczkach kamienne budynki z licznymi tarasami, podcieniami i kominami zwanymi fumarami, jakże charakterystycznymi elementami dla XV i XVI wiecznego budownictwa. Wśród budynków mieszkalnych oczywiście liczne budowle sakralne upiększające to i tak piękne miasto. Największy kościół to parafialny kościół Sv. Sv. Kuzmy i Damjana, który znajduje się przy głównym placu miasteczka, na którym odbywają się wszelkiego rodzaju imprezy i spotkania mieszkańców. Kościół powstał w XV wieku rękami korčulanskich i dubrownickich mistrzów, w miejscu wcześniej istniejącej świątyni. Świadczy o tym napis na pylonie z nazwiskiem rzemieślnika i datą budowy: „Radosan sagradi svibnja 1473”. Barokowy, główny ołtarz, wraz z dwoma bocznymi, pochodzą z XVI wieku. Te boczne to obrazy Matki Boskiej Miłosierdzia i Świętej Trójcy, a główny to oczywiście postacie świętych Damiana i Kosmy. Warto też zwrócić uwagę na kościółki: Sv. Mariji na Grži z 1442 roku, czy Sv. Mariji na Polju z XVI wieku. Tych kościołków, czy kaplic i kapliczek, w samym Lastovo, jak i na całej wyspie jest bez liku. Większość z nich została wybudowana pomiędzy XIV, a XVI wiekiem. Chciałbym jeszcze powrócić do charakterystycznych elementów architektonicznych Lastova, jakimi bez wątpienia są lastovske fumari – kominy budowane przez miejscową ludność w XVII i XVIII wieku. Wobec panujących na wyspie, dość często, silnych wiatrów, Lastovčanie bojąc się przewrócenia kominów, zaczynają budować mocne konstrukcje, jednocześnie przyozdabiając je różnymi dekoracjami. Następuje pewnego rodzaju rywalizacja powodująca budowanie nowych, co raz to ładniejszych i większych kominów, mających na celu przewyższyć sąsiednie budowle. Spacerując wąskimi uliczkami, wśród tych starych, architektonicznych piękności i nam jakby się czas zatrzymał. A to jeszcze jedno zdjęcie tego, a tam na dole jeszcze trzeba to sfotografować, o a to jest piękne. I tak w koło, to w górę, to w dół. Naprawdę można się w tym wszystkim zapomnieć. Panujemy jednak jeszcze trochę nad swoją świadomością, pozwalającą nam w pewnym momencie powrócić do rzeczywistości. Przecież prom nie będzie czekał specjalnie na nas, a żołądek też domagał się jakiegoś posiłku i napitku. Wracamy do Ubli niewyobrażalnie zadowoleni z wizyty na tej wspaniałej, przepięknej i dzikiej, w dobrym tego słowa znaczeniu, wyspie. Chwile wolne przed wypłynięciem z wyspy pozwoliły nam jeszcze popatrzeć na pochodzącą z VI wieku kaplicę Sv. Petar (św. Piotr), której renowacją przeprowadzono w latach 1978 – 1981. Blisko przystani promowej znajduje się też miejsce, gdzie lądują wodnopłaty, bo jak się później dowiedzieliśmy istnieją regularne połączenia z Dubrownikiem i Splitem. Z żalem żegnamy Lastovo. Z pokładu promu ostatnie spojrzenia na to istne cudo przyrody. Żegnaj piękna wyspo! Mamy nadzieję, że będzie nam dane jeszcze tu kiedyś wrócić. Reszta podróży, taka sama jak rankiem, tylko w odwrotnej kolejności, przebiegła bez większych przeszkód i przed północą byliśmy w swojej „kwaterze”. Zmęczeni, ale szczęśliwi. Była to już nasza ostatnia eskapada po ciekawych miejscach wybrzeża chorwackiego. Można by jedynie zadać retoryczne pytanie: A, które miejsca w Chorwacji nie są piękne i ciekawe? Ostatni dzień na półwyspie Pelješac spędziliśmy na „naszej” plaży w Dubie odpoczywając i racząc się promieniami słonecznymi z przerwami na kąpiel. Wracając do kraju wstąpiliśmy do Maligo Stona, by spróbować specjalności tego miasta, czyli ostryg (kamenice). Mojemu szczęściu nie bardzo smakowały, mnie za to bardzo. Po krótkim spacerze po miasteczku jedziemy dalej. Zatrzymujemy się jeszcze na dwa dni u naszych znajomych w Seget Donji, ale to tak bardziej, by nabrać sił przed podróżą do domu. Droga powrotna przebiegła spokojnie, bez większych przygód, jeśli pominąć korki szczególnie w Wiedniu. I tak dobiegły końca kolejne wczasy w tym pięknym kraju, jakim bez wątpienia jest Chorwacja. Nam Chorwacji jest jednak ciągle mało, dlatego w kolejnym roku znowu pojedziemy do niej cieszyć jej ciepłem i pięknem, wszak, jak powiedziałem na początku relacji, ona (Chorwacja oczywiście) jest naszym narkotykiem. Dlatego relację zakończę słowami, które powtarzamy zawsze wyjeżdżając z tego kraju. Do zobaczenia za rok, wspaniało Chorwacjo.